My, studiujący w latach sześćdziesiątych mieliśmy szczęście: trafiliśmy na świetny czas krakowskiego teatru, teatru w którym mieściło się wszystko: od werystycznego w scenografiach, pielęgnującego wielką literaturę sceny Teatru im. Słowackiego, po Cricot 2. A obok działał, miewał własne siedziby i publiczność teatr studencki. Czyli nasz - pisze Jolanta Antecka w Dzienniku Polskim.
Kochaliśmy teatr. Nie wszyscy, rzecz jasna - aż tak dobrze nie było nigdy i nawet w znacznie mniejszym niż dziś środowisku studenckim trafiali się tacy, którzy w ciągu pięciu lat ani razu nie zabłądzili na teatralny fotel. Ci, co teatr kochali, mieli co kochać. Teatralny Kraków był naszym mikrokosmosem, w którym mieściło się wszystko: od werystycznego w scenografiach, pielęgnującego wielką literaturę sceny Teatru im. Słowackiego, po Cricot 2 Tadeusza Kantora. Czy można było kochać to wszystko z jednakową zachłannością? Pewnie, że tak. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jednakowo trzymają się pamięci schowane pod warstwami lat sceny z "Kurki wodnej" w "Cricocie", co "Ksiądz Marek" w "Słowackim"... A obok tej obfitości działał, miewał własne siedziby i publiczność teatr studencki. Czyli nasz. Też z całym dobrodziejstwem inwentarza. Na początku był Teatr 38. Gdy rozpoczynałam studia, Teatr 38 miał już legendę, a za sobę inscenizacj