Robert Wilson rozgrywa "Kobietę z morza" w subtelnej, surowej przestrzeni. Premiera w piątek w Teatrze Dramatycznym
Amerykański reżyser podczas prób nie zajmuje się psychologią postaci, przebiegiem akcji. Interesuje go nastrój, światło, coś nieuchwytnego, co może zdarzyć się między aktorem a drugim aktorem, między aktorem a widzem. - Wolę delektować się teatrem, niż go tłumaczyć - mówi. - W teatrze potrzebna jest mi przestrzeń. Robert Wilson przyjeżdżał już do Polski ze swoimi spektaklami. Kilka lat temu przywiózł do Teatru Narodowego przedstawienie "Hamlet jako monolog". We Wrocławiu pokazał swojego "Woyzecka". Ale tym razem po raz pierwszy u nas reżyseruje, po raz pierwszy pracuje tu w Warszawie z polskimi aktorami. Postanowił wystawić "Kobietę z morza" Ibsena w adaptacji Susan Sontag. Ten utwór fascynuje go od dawna. "Kobietę z morza" reżyserował wcześniej we Francji, Włoszech, w Turcji i Korei. Ale za każdym razem było to inne przedstawienie. - Zmieniali się aktorzy i ja się zmieniałem - zaznacza. Tytułowa bohaterka - Ellida -po śmierci ojca opusz