"11 i 12"w reż. Petera Brooka, na scenie na Świebodzkim we Wrocławiu. Pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
Z teatrem Petera Brooka żyję w artystycznej symbiozie od roku 1972, kiedy to powalił mnie na kolana formą przestawienia "Sen nocy letniej" Williama Shakespeare'a. Formą, której używają dziś nasi młodzi (młodzi, nie młodzi, bo już tacy młodzi nie są...) artyści teatru myśląc, że odkryli nową Amerykę. Ten schemat trochę przypomina modę mini, która wraca i odchodzi. Teatr, jak wszystko, co jest zbiorowym działaniem, różnym pędom i trendom ulega. Tyle że wieloletni przyjaciel Jerzego Grotowskiego dodał wtedy do tej szaleńczej zabawy w udawanie napisanej przez klasyka parę swoich zdań ważnych do dziś, byśmy się w tym udawaniu i chęci imponowania nie zapętlili. Brook, jak każdy mędrzec, porzucił już dawno teatralne gadżety, efekty, efekciki i fajerwerki napędzające rytm przedstawienia, a też budujące wrażenie zaskakujące obrazy. On chce nam coś ważnego powiedzieć w możliwie najprostszy sposób. Prosty nie znaczy prymitywny. A my mamy