Po raz kolejny dymisja ze stanowiska szefa Opery Narodowej w środku sezonu, w atmosferze skandalu, z długami i plotkami w tle - pisze Dorota Szwarcman.
Tym razem padło na Jacka Kaspszyka, znakomitego dyrygenta, który wziął w swoje ręce i kierownictwo naczelne, i artystyczne teatru od czasu objęcia przez poprzedniego dyrektora naczelnego Waldemara Dąbrowskiego stanowiska ministra. Wytrzymał ledwie dwa i pół roku - i nic dziwnego, bo bycie dobrym artystą, a zarazem administratorem i menedżerem rzadko idzie w parze. Jakieś fatum krąży nad tym gmachem i nie pomoże tu nawet Apollo z kwadrygi ustawionej za dyrekcji Dąbrowskiego na klasycystycznej fasadzie projektu Antonia Corazziego. Rzecz w tym, że czterdzieści lat temu, gdy teatr odbudowywano, za tą fasadą w ramach typowej dla realnego socjalizmu gigantomanii skryto około dwóch hektarów, w tym największą na świecie scenę (2500 m kw.). Samo funkcjonowanie części operowej budynku (a mieści się w nim też Teatr Narodowy) wymaga tylu pieniędzy, ile otrzymuje na swój sezon od władz lokalnych Teatr Wielki w Poznaniu (ponad 17 mln zł). Nic dobrego z tego wynik