Podczas poznańskiego Festiwalu Malta polski teatr pokazuje swą waleczną twarz - przede wszystkim w temacie dekonstrukcji nacjonalistycznego heroizmu - pisze Anna Volkland w Theater der Zeit.
"Be active!", krzyczy na mnie performerka. Jej biała sukienka zdążyła się już ubrudzić, zmierzwione włosy sterczą we wszystkie strony - wiele dziś przeszła, czy też powiedzmy lepiej, wiele przeszliśmy. Teraz to my widzowie, "wszyscy jak jedna rodzina" z podniesionymi pięściami mamy wrzeszczeć na wyimaginowaną czarownicę z wyimaginowanym wilkiem, a tym samym wyrazić naszą "aktywną postawę". Po ponad godzinie nieprzerwanego performatywnego gwałtu w wykonaniu krzyczącej aktorki ("Jestem artystką, dochodzę do granic!") to wymuszone stopienie się w chóralną wspólnotę, przypominającą grupę kibiców, to dla mnie o wiele za dużo. Jeśli mam być aktywna, to po prostu się wyłączę, wtedy moglibyśmy porozmawiać o postawach, tak mnie się przynajmniej wydaje. Ale dialog nie jest tu mile widziany. Zamiast podziękować za mój - jak sądziłam wyemancypowany - opór, performerka dramatycznym tonem stawia mnie za wspaniały przykład nikczemności biernego cz