Napisał przed tygodniem Ryszard Kosiński w Życiu Literackim, że telewizja zalewa nas premierami teatralnymi, że to zaczyna się nudzić, że nawet najlepsze, najznakomitsze sztuki w nadmiarze podawane rozchwiewają proporcje przyzwoite między programem żywym, filmem a teatrem. Nie zgadzam się wcale z Kosińskim, choćby dla tej prostej i logicznej przyczyny, że nic co dobre nigdy mi się nie nudzi i po tysiąckroć wolę dobry spektakl od niedobrego filmu, który przed pięciu laty zszedł z ekranu i nawet wtedy nie obudził niczyjej ciekawości, choć był świeży. Tak dużo przecież aplikowało się nam tej starzyzny, która, niestety, mało ma wspólnego z arcydziełami (a tylko one mają swój sens pozytywny na szklanym ekranie), że każde przemienienie filmu w teatr witam z westchnieniem ulgi. I złym to wydaje mi się przedsięwzięciem ganić telewizję za nadmiar świetnych spektakli. Co powiedziawszy na jej korzyść - z radością przystępuję do przypomnienia
Tytuł oryginalny
[Napisał przed tygodniem Ryszard Kosiński...]
Źródło:
Materiał nadesłany
Nowiny Rzeszowskie Nr 275