Autorzy książki o Edwardzie Dziewońskim, Roman i Piotr Dziewońscy, odpowiednio - syn i wnuk Dudka (tak od zawsze nazywali go wszyscy), powzięli ambitną próbę opisania tego wyjątkowego artysty "dożylnie". Tak przynajmniej sugeruje tytuł, zaczerpnięty z oryginalnego słownika "dudkowych" wyrażeń - pisze Agnieszka Uścińska w Teatrze.
Jednak "dożylnie" w przypadku tej postaci od razu wydało mi się zamiarem ponad siły. Napisać o nim, że był aktorem, reżyserem, twórcą najsłynniejszego powojennego kabaretu i dyrektorem teatru - to mało. Dziewoński był człowiekiem-instytucją i już za życia stał się legendą. Postanowił zmierzyć się z nią osobiście, pisząc w latach osiemdziesiątych arcyciekawe wspomnienia, pod tytułem "W życiu jak w teatrze", gdzie dokonał bilansu swojego życia nie tylko artystycznego, ale również osobistego. Jednak nawet on na ostatniej stronie swojej książki podsumował ją słowami: "Nie wycofując się z niczego, co napisałem na tych 290 stronach, chciałbym powiedzieć, że to nie jest to, i nie bardzo umiem wytłumaczyć dlaczego". Jak więc uporać się z Dziewońskim, skoro on sam nie potrafił tego zrobić? Mimo wszystko autorzy książki podejmują taką próbę. Nie decydują się jednak na biograficzną opowieść o ukochanym ojcu i dziadku (być może