- Kiedy kilka lat temu zaczynałem przygodę z klasyką nie było żadnych przedstawień, które można było wziąć jako model, od których mógłbym się czegoś nauczyć - mówi reżyser MICHAŁ ZADARA.
Anna Wróblowska: Razem z Mają Kleczewską i Janem Klatą jest Pan często określany jako reżyser, który odniósł sukces tylko dlatego, że jest promowany przez pewne grono krytyków, nazywanych nawet kolesiami. Czy ten pogląd Pana boli, czy już zdążył Pan się przyzwyczaić? Michał Zadara: No właśnie boli mnie, że już nie jesteśmy promowani przez tych krytyków, oni już sobie znaleźli innych ulubieńców i teraz ich promują. Ale mówiąc poważnie, myślę, że ta antypromocja, zmowa krytyków-przeciwników jest znacznie silniejsza. Nigdy nie miałem takiego poczucia, że był choć jeden krytyk, który mnie bardzo lubił. Nawet ten, który jest zawsze głównym spiskowcem, czyli Roman Pawłowski. Pawłowski napisał recenzje z moich dwóch przedstawień, z "Wesela" i "Księdza Marka", ale on także lekceważył kilka moich spektakli, za co się na niego obrażałem. (Śmiech). Więc z tymi krytykami wcale nie jest tak, jak mogłoby się wydawać. - Jak sam Pan