„Pół żarciem, pół serio” w reż. Kaliny Jagody Dębskiej w Teatrze AST w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze Dla Wszystkich.
„Poznałem Cię w przydrożnym bistro,
romantycznie jadłaś schab…’’
-Kabaret OT.TO ,,Zasmażka’’
Były już kuchenne rewolucje, była piekielna kuchnia, ale bajki o gastronomii bez szczurów w głównej roli jeszcze chyba dotąd nie widziałem. Zmieniło się to za sprawą spektaklu dyplomowego studentek i studentów IV roku Wydziału Aktorskiego AST, specjalności wokalno-aktorskiej pt. ,,Pół żarciem, pół serio’’ w reż. Kaliny Jagody Dębskiej.
Co składa się na dojrzałą bajkowość omawianego spektaklu? Bo była to bajkowość wcale nie cukierkowa i ani trochę różowa, bardziej refleksyjna niż wyciskająca po równo łzy śmiechu i wzruszenia. Otóż najpierw rezygnacja z pełnego czy choćby umownego realizmu, żadnych patelni, garnków, noży czy pary wodnej, twórczynie scenografii i kostiumów (Julia Furdyna oraz Zofia Tomalska) budują świat czystej kuchennej abstrakcji, za kolorystyczny wyznacznik przyjmują ,,Kompozycję w czerwieni, żółci, błękicie i czerni’’ Pieta Mondriana, z dominującą bielą kojarzącą się z kuchnią, pomimo wkraczającej coraz częściej w te przestrzenie kolorytu stali. W drugiej części spektaklu pojawia się również znacznie więcej przytłaczającej czerni, uformowanej w kształty warzyw i innych produktów spożywczych, co bardzo wyraźnie podkreśla poważną zmianę charakteru w drugiej części.
O tym, że jest to jednak bajka dla dojrzewających, świadczy konstrukcja bohaterów. Ich marzenia, dążenia, bagaż życiowy i emocjonalny (może z wyjątkiem postaci Rity – Gabriela Szmel) nie są pragnieniami dążącymi do odkrywania nowych rzeczy, do nowego świata, do nowych wyzwań. Stabilizacja, niezależność, koniec z wariactwem, powroty do realizacji dawnych marzeń to cel poszukiwań bohaterów spektaklu. Niestety, już pod kątem budowania kompletnego obrazu charakterów postaci bywa różnie, niektórzy bohaterowie mają odrobinę zbyt mało do przekazania w stosunku do poświęconego im czasu, podczas gdy innym zdecydowanie brakuje przynajmniej jeszcze jednego spojrzenia w emocjonalność. Zdecydowanie najwięcej na tym traci niedokładne określenie dotychczasowego charakteru relacji pomiędzy bohaterkami Marii Wróbel i Gabrieli Szmel (czas, który te postaci miały dla siebie indywidualnie, został natomiast wykorzystany w pełni), a także postać Aleksandry Bożyk, diametralnie zmieniająca się w finale, w sposób zupełnie nieuzasadniony.
Od strony aktorsko-wokalnej bywało rozmaicie, w ramach piosenek stanowiących istotny element spektaklu jakościowo wybijały się zdecydowanie zespołowe, podczas gdy w solówkach bywało różnie, szczególnie jeśli chodzi o panowanie nad intensywnością głosu w przypadku Mariusza Golca czy bardzo wymagającej, ale zbyt efekciarskiej choreografii Vitalika Havryli. Z solowych numerów w pamięć zapadła mi pozytywnie z kolei dzięki umiejętnemu wykorzystaniu elementów scenografii (z czytelnym nawiązaniem do Wenus Botticellego), gry świateł i aktorskiego ogrania piosenka ,,Entliczek, pętliczek’’ śpiewana przez Gabrielę Szmel. Na gruncie czysto aktorskim najlepiej zaprezentował się natomiast duet Moniki Padewskiej i Mariusza Golca, pełen napięć i poruszającej chemii, a także odpowiedzialny również za muzykę Maciej Kokot, którego kreacja igrała z intuicją. Na wiele sposobów bohater ten mogąc realizować całą masę klisz, które zupełnie nieświadomie na niego nakładałem, nie robił tego, a aktor wyśmienicie zwodził na pokuszenie leniwy, posługujący się heurystykami umysł. I stąd jego interakcje z bohaterami (np. z Aleksandrem Gałązką, gdy mógł być luzackim coachem, czy Gabrielą Szmel, kiedy był wręcz o krok od bananowego podrywacza) prowadziły w zupełnie inny niespodziewany kierunek.
Jak to niestety z dyplomem aktorskim bywa, prawdopodobnie i ten skazany jest na śmierć naturalną po kilkunastu przedstawieniach. Jednak o ile będzie okazja, zachęcam do odwiedzin, szczególnie dla przełamania w sobie samym licznych stereotypowych ścieżek myślenia, zwłaszcza na temat tego, co sądzimy na temat nas samych i naszego momentu w życiu.