- Kiedy oglądam spektakl na podstawie tłumaczonej przez siebie sztuki, to czuję się do pewnego stopnia matką wystawianego tekstu. Czuję satysfakcję, kiedy publiczność reaguje tak, jak chciał autor. To w pewnym sensie moja odpowiedzialność - on nie ma wyjścia, musi mi zaufać, a ja nie mogę i nie chcę go zawieść - o tłumaczeniu frankofońskiej dramaturgii dla dzieci i młodzieży z Ewą Umińską rozmawia Agata Drwięga.
Agata Drwięga: Skąd wzięła się u Pani fascynacja językiem francuskim i kulturą frankofońską? Ewa Umińska: Nauka języków przychodziła mi z łatwością, a w liceum miałam bardzo dobrą nauczycielkę francuskiego. Do tego moja przyjaciółka z ławki wybrała romanistykę i decyzję o kierunku studiów podjęłam trochę pod jej wpływem. Wtedy myślałam, że czeka mnie praca w ambasadzie albo konsulacie. To takie młodzieńcze i romantyczne nieco wyobrażenie o pracy tłumacza. Wtedy nie sądziłam, że będę tłumaczyć głównie teksty, a o sztukach teatralnych nawet nie pomyślałam, tak bardzo wydawało się to wówczas odległe i nierealne. W czasach głębokiej komuny filologie obce były oknem na świat, ponieważ studentom anglistyki czy romanistyki, chętniej niż zwykłym obywatelom, dawano paszporty. Bardzo dobrze pamiętam mój pierwszy wyjazd do Francji - to było w 1978 roku. Wcześniej pracowałam na Międzynarodowych Targach Poznańskich i dzięki temu