Odeszła Maja Plisiecka, jej śmierć definitywnie zamyka pewną epokę w dziejach baletu i tańca w ogóle, bo takich artystek jak ona nie ma od dawna. I nie wiadomo, czy w ogóle się pojawią - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Wydawałoby się, że czas jej się nie ima. Kiedy w 2008 roku po raz ostatni Maja Plisiecka przyjechała do Warszawy, by w Operze Narodowej obejrzeć premierę baletu "Anna Karenina" z muzyką jej męża Rodiona Szczedrina (sama przed laty tańczyła tytułową rolę), publiczność zgotowała jej nieprawdopodobną owacje. Ona i mąż zostali wtedy odznaczeni medalem Gloria Artis, a Maja Plisiecka w podzięce za owację zatańczyła choreografię ułożoną dla niej przez Maurice'a Béjarta do "Ave Maria" Schuberta. Oszczędną w ruchach, opartą przede wszystkim na niewiarygodnej ekspresji jej rąk, ale przejmującą. Maja Plisiecka miała wtedy 83 lata. Przypominam ten fakt także dlatego, że w powszechnym mniemaniu Maja Plisiecka uchodziła za najwybitniejszą przedstawicielkę radzieckiego baletu klasycznego - wspaniałego, perfekcyjnego, ale nieco skostniałego. Tymczasem dla tej wielkiej artystki jest to opinia krzywdząca. To prawda, że "Jeziorze łabędzim" wystąpiła po