W popkulturze każdy może mieć swoje pięć minut sławy. Jezus ma już dwa tysiąclecia, ale jego powtórne przyjście przypadło na początek lat 70. i był to comeback w naprawdę wielkim stylu - pisze Paweł Sajewicz w Gazecie Wyborczej.
Ian Gillan lubi powtarzać tę anegdotę: kilkanaście lat temu koncertował w krajach byłego Związku Radzieckiego. Gdy pewnego dnia obudził się w hotelu, zobaczył, że otacza go tłum okolicznych wieśniaków. Ubrani na czarno, posępni, w dłoniach trzymali krzyże, modlitewniki i zdjęcia Jezusa, jego zdjęcia. Wszyscy adorowali piosenkarza. Sens sytuacji dotarł do niego dopiero po chwili. Zrozumiał, że ci wieśniacy nie przyszli do wokalisty rockowego zespołu Deep Purple, do gościa, który śpiewał "Smoke On The Water" i sprzedał na świecie grubo ponad sto milionów płyt. Tym prostym ludziom ktoś powiedział, że w hotelu śpi oryginalny Jesus Christ Superstar, więc z procesją ściągnęli do jego pokoju. W końcu wszyscy oglądali TEN film. Ale Ian o filmie nie wspomina, a jeśli już, to z pewnym żalem. Kiedy w 1971 roku reżyser Norman Jewison zaproponował mu tytułową rolę w ekranizacji musicalu o ostatnich dniach życia Jezusa, Ian był już gwiazdą