Po przedstawieniu chciałoby się wygrać kumulację w Lotto, a wiadomo, że mało kto trafił. Jak to w życiu, tak i teatrze, większość gra na "chybił" - o "Weselu" w reż. Bodolaya w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie pisze Iga Dzieciuchowicz z Nowej Siły Krytycznej.
Zanim widz trafi do teatru Słowackiego, gdzieś pomiędzy ulicą Starowiślną a Karmelicką natknie się na paskudny plakat teatralny - otyły pan w czapce Stańczyka nasuniętej na oczy, pod czapą wielodniowy zarost, pod zarostem pognieciony t-shirt i szara marynarka w prążki. Uwagę zwraca zaciśnięty w ręce sznur i stary model telefonu komórkowego marki Siemens, zawieszony na szyi zamiast krawata - wszystko to wygląda groźnie. Co to będzie? Co to będzie? Do głowy przychodzą aż trzy możliwości: a) kolejny skecz kabaretu Mumio z cyklu "Wymień stare telefony"; b) policyjny rysopis jednego z członków mafii małopolskiej, pseudonim Stańczyk; c) "Wesele". Odpowiedź prawidłowa to oczywiście odpowiedź C - jesteśmy więc świadkami kolejnego starcia z wyświęconym dramatem wszystkich Polaków, tym razem Wyspiański vs. węgierski reżyser Bodolay. I Bodolay, trochę jak bratanek Gołota w walce z Lewisem, szybko pada znokautowany. Bodolay miał sobie z