Kiedyś zaletą w operze był kostium, dziś bywa nią nagość. Reżyserzy, rozbierając aktorów, osiągają prawdę artystycznego wyrazu lub ocierają się o kicz. Wszystko zależy od kontekstu. Dyskusja odżyła przy okazji prób do spektaklu "Wozzeck" w Teatrze Wielkim. Pojawiły się opinie, że reżyser Krzysztof Warlikowski chce przenieść na grunt teatru operowego zdobycze, które wypracował w minionych latach w Teatrze Rozmaitości; że robi z opery teatr brutalistów. Poszło o nagość holenderskiego śpiewaka Matteo de Monti kreującego postać tytułowego bohatera. Teatr Wielki zatrząsł się od plotek, które wkrótce wypłynęły w miasto, by trafić na łamy żądnej sensacji i skandalu prasy. Najwyraźniej w obiegowej opinii sztuka Warlikowskiego została sprowadzona do epatowania nagością na scenie. Pomijam, że tej nagości, przynajmniej w stopniu całkowitym, w spektaklu nie będzie. Ale nie jest ona przecież w operze niczym nowym. Także na scenie konserwa
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza - Stołeczna nr 4