EN

17.03.2023, 16:29 Wersja do druku

Nadzieja z opowieści

Tekst ukazał się w programie do spektaklu „Strach i nędza 2022” w reżyserii Bartosza Szydłowskiego i stanowi kontekstualne rozwinięcie problematyki spektaklu.

fot. Klaudyna Schubert/mat. teatru

1.

Wśród słów, które najczęściej wpisujemy do wyszukiwarek internetowych, od wielu lat znajduje się „kryzys”. Zazwyczaj towarzyszy mu jakieś określenie, np. kryzys klimatyczny, energetyczny czy ekonomiczny. Analiza tych przymiotników przynosi ciekawe efekty i pozwala stworzyć prowizoryczną mapę najpowszechniejszych lęków społecznych. Niedawno rozmawiałem na ten temat z uczestniczkami i uczestnikami moich warsztatów czytelniczych. Postanowiłem sprawdzić, które z wyszukiwanych kategorii wiążą z przyczynami odczuwanych na co dzień emocji, które zaś są im całkowicie obce. Lekkie zdziwienie wywołała u nich wyłącznie jedna syntagma, a mianowicie „kryzys kulturowy”. Sprawdziliśmy, jakie trendy można zaobserwować w jej przypadku. Okazało się, że w ostatnich miesiącach i latach najczęściej wyszukiwały ją osoby zamieszkujące kraje Ameryki Północnej oraz Południowej, a także Indie i Hiszpanię. Umieszczano ją w różnych kontekstach: zmian politycznych, sporów religijnych, nowego prawa czy wojny. Hipoteza, którą zaproponowałem na tamtych warsztatach, brzmiała następująco: mimo iż nie wskazujemy kryzysu kulturowego jako najważniejszego problemu, z którym dziś musimy się zmierzyć, może on być źródłem emocji determinujących naszą postawę wobec wszystkich innych form zapaści.

Pierwsza napotkana przez nas trudność polegała na tym, że nie mogliśmy domknąć definicji wyjściowego pojęcia. Zamiast wymyślać formułę, która pozwoliłaby uogólnić wszystkie nasze (bardzo różnorodne, czasem sprzeczne ze sobą) intuicje, postanowiliśmy odwołać się do analizy konkretnego przypadku i sprawdzić, czy dzięki temu będziemy w stanie powiedzieć coś inspirującego o własnych doświadczeniach. Sięgnęliśmy po książkę Jonathana Leara zatytułowaną „Nadzieja radykalna. Etyka w obliczu spustoszenia kulturowego”. Pod względem gatunkowym jest to mieszanka osobistego eseju, rozprawy historycznej oraz traktatu filozoficznego. Autor jest amerykańskim filozofem i psychoanalitykiem, który od lat wykorzystuje myśl Arystotelesa jako punkt wyjścia do refleksji na temat naszej podmiotowości (w kontekście społecznym i politycznym) oraz podstaw relacji wspólnotowych. W „Nadziei radykalnej” poszukuje odpowiedzi na kilka pytań. Co dzieje się z daną wspólnotą oraz należącymi do niej jednostkami w chwili, w której załamują się ramy ich kultury, a wraz z nimi upadają określone formy życia? Dlaczego taka sytuacja, którą za podtytułem książki można nazwać „kulturowym spustoszeniem”, jest dla nas groźna? A przede wszystkim – w jaki sposób możemy się uchronić przed jej destrukcyjnymi konsekwencjami?

Lear jest filozofem, który chce być blisko rzeczywistości i problemów dotykających ludzi, dlatego wszystkie powyższe kwestie rozważa na konkretnych przykładach. W „Nadziei radykalnej” zajmuje się doświadczeniami pierwszych mieszkańców USA, a mówiąc precyzyjnie sytuacją ludu Apsáalooke (który przez białych osadników został nazwany „plemieniem Wron”). Na historię ich konfrontacji z kolonizatorami składa się wiele traumatycznych zdarzeń. W opracowaniach często podkreślany jest fakt, że Apsáalooke zostali sprzymierzeńcami amerykańskiego rządu i dzięki strategicznemu sojuszowi uniknęli eksterminacji. To prawda, ale nie można zapominać o drodze, która doprowadziła do wspomnianej współpracy. Ceną za zachowanie życia była całkowita metamorfoza sposobu funkcjonowania tej rdzennej wspólnoty narodowej. Apsáalooke zostali zmuszeni do osiedlenia się w jednym miejscu (od drugiej połowy XIX w. zamieszkują terytorium stanu Montana), musieli też zrezygnować z działań militarnych, chyba że były one zgodne z interesem amerykańskich władz. Przez wieki prowadzili nomadyczny tryb życia, polując i walcząc w obronie własnych ludzi oraz ziemi. Tym działaniom przypisywali największy sens. Realizując swoje cele, odczuwali satysfakcję, której pośrednim źródłem było przekonanie, że wypełniają boski plan przygotowany specjalnie dla nich. W wyniku podboju i zawartego sojuszu niemal z dnia na dzień wszystko, w co wierzyli, zostało unieważnione przez białych kolonizatorów, którzy nie tylko podkopali fundamenty ich kultury, ale też wyznaczyli im nowe granice akceptowanego i pożądanego zachowania.

Po raz pierwszy Lear natknął się na opowieść o Apsáalooke w połowie lat 90., gdy pracował na Uniwersytecie Yale. Akademiczki i akademicy tej uczelni mają w zwyczaju spotykać się na specjalnych lunchach, podczas których prezentowane są krótkie referaty oraz wykłady. Środowisko składające się z osób reprezentujących różne dziedziny wiedzy testuje w ten sposób nowe teorie i interpretacje. Podczas jednego z wykładów prelegent zacytował słowa wodza Apsáalooke o imieniu Wiele Przewag: „Odkąd (…) odeszły bizony, serca moich ludzi upadły na ziemię i nikt ich nie podniósł. Później nic już się nie wydarzyło” (tłum. Marcin Rychter). Zdanie to znalazło się w biografii Wielu Przewag autorstwa Franka Birda Lindermana, białego trapera i myśliwego, który przez lata mieszkał i działał w Montanie.

Jonathan Lear był poruszony siłą tego przekazu, a jednak na poważnie zajął się nim dopiero 10 lat później. W okolicach 2004 r. postanowił zapoznać się z historią ludu Apsáalooke, odwiedzić ich miejsca, porozmawiać z osobami, które zamieszkiwały rezerwat, a także podjąć próbę interpretacji słów Wielu Przewag. Nie chodziło mu o to, by udzielić odpowiedzi na pytanie, co wódz miał na myśli. Celem było oddanie hołdu człowiekowi, którego lud został skrzywdzony przez białych kolonizatorów. Lear potraktował jego wypowiedź jako filozoficzną formułę, która – zarówno w swoim pierwotnym kontekście, jak i poza nim – może być pewną lekcją dla nas.

2.

A zatem jak można odczytać słowa Wielu Przewag? Co to może znaczyć, że od pewnego momentu, na skutek konkretnego zdarzenia, na skutek pewnej zasadniczej zmiany, jaka dokonała się w życiu codziennym Apsáalooke, rzeczy przestały się dziać? Kolonialny terror i towarzyszące mu procesy polegające na zmianie warunków egzystencji podbijanych ludów można opisywać za pomocą różnych kategorii. Wszystko zależy od tego, na jakie aspekty chcemy zwrócić uwagę. Lear używa w tym kontekście pojęcia „traumy kulturowej”, które odróżnia od zjawiska traumy w rozumieniu psychologicznym. Wyjaśnia jego sens za pomocą Arystotelesowskiej koncepcji jedności kultury.

Jeśli żyjemy w stabilnych warunkach kulturowych, które w czytelny dla wszystkich sposób określają ramy dopuszczalnego i pożądanego zachowania ze strony jednostek i całej wspólnoty, wówczas każde zdarzenie, w jakim bierzemy udział (choćby posiłek z rodziną lub znajomymi), staje się dla nas ważne i na różne sposoby krzepiące. Horyzont tak rozumianej i przeżywanej kultury jest wyczuwalną przez nas granicą, w obrębie której możemy wieść dobre życie, czerpiąc satysfakcję i radość z tego, co robimy i w czym bierzemy udział. Gdy wspomniana jedność zostaje rozbita, za sprawą wydarzeń o potężnej skali oddziaływania, np. wojny lub konfrontacji dwóch cywilizacji, z których jedna przejmuje kontrolę nad drugą i zaczyna nad nią trwale dominować, dotychczasowy zestaw działań (aktów, gestów, przedsięwzięć), uznawanych za sensowne i wartościowe, ulega korekcji lub całkowitej likwidacji. Osoby, które czują się tym przełomem dotknięte, reagują w różny sposób. Można ułożyć obszerną listę potencjalnych odpowiedzi na fakt kulturowego spustoszenia: od totalnego szoku, przez zagubienie, uczucie tymczasowego dyskomfortu, aż po obojętność. W chwili kryzysu zostają zakwestionowane fundamenty naszej formy życia. Dotychczasowa egzystencja, na którą składały się specyficzne rytuały, nie jest możliwa. Niekoniecznie dlatego, że nie możemy już fizycznie owych rytuałów odprawiać, lecz dlatego, że w wyniku zachodzącego poza nami i w nas samych przekalibrowania parametrów społecznych, działania nie mają już tego samego znaczenia, co niegdyś. Jeśli dawniej spotkanie z rodziną lub znajomymi było postrzegane przez nas jako święto, to teraz jest ono zwykłym posiłkiem, od którego nie zależy już ani nasze rozumienie wartości relacji międzyludzkich, ani nasze poczucie bezpieczeństwa i spełnienia. Wraz z „wyparowaniem” sensu tracimy – i to jest kluczowe – nadzieję na to, że w mniej lub bardziej odległej przyszłości spotka nas coś dobrego.

Czerpiąc po raz kolejny z refleksji Arystotelesa, Lear przekonuje, że zdanie Wielu Przewag można interpretować jako opis doświadczenia, które polega na zatrzymaniu się czasu historycznego, czasu składającego się ze znaczących dla nas wydarzeń. W uproszczeniu Arystotelesowska koncepcja czasu zakłada, że nie jest on ciągłą linią, która w pewnym punkcie ma swój początek, a w innym – kres, lecz – by tak rzec – zestawem pojedynczych chwil, z których każda jest zamkniętą teraźniejszością. To domknięcie, dzięki któremu jedną teraźniejszość możemy odróżnić od innej, w wyniku którego jedno teraz możemy wyróżnić spośród grupy pozostałych momentów, jest możliwe tylko wtedy, gdy o danej chwili jesteśmy w stanie coś powiedzieć, gdy potrafimy przyporządkować do niej określony predykat. Jeśli mogę powiedzieć o tej konkretnej teraźniejszości, że jest wypełniona moim pisaniem, wówczas potrafię ją odróżnić od innych punktów czasowych. Teraz, gdy spaceruję, jest inne niż teraz, gdy spotkałem się z przyjacielem, a także różne od teraz, w którym planowałem podróż. Być może w taki właśnie sposób – pisze Lear – Apsáalooke postrzegali czas. Każda chwila ich życia była naznaczona jakimś działaniem lub zdarzeniem. Ich los składał się z teraźniejszych wydarzeń: teraz, gdy poluję na bizony, teraz, gdy przemieszczam się z moimi siostrami i braćmi do innego miejsca, teraz, gdy buduję szałas, teraz, gdy wspólnie spożywamy posiłek, by przygotować się do walki, teraz, gdy walczymy, teraz, gdy jestem zwycięzcą, teraz, gdy wracam pokonany etc. Póki każda z tych aktywności miała sens, czas płynął, a rzeczy się działy. Gdy pod wpływem zderzenia z cywilizacją białych kulturowa konstrukcja i formy życia upadły, wyczerpały się predykaty. Nie można już było niczego powiedzieć o żadnej z chwil, dlatego potem „nic więcej się nie wydarzyło”.

Trzeba to z całą mocą podkreślić: nie chodzi o to, że Apsáalooke przestali działać. Przeciwnie, żyli, zawiązywali relacje, pracowali… Ale patrząc z pewnej – niezwykle ważnej – perspektywy, ich historia dobiegła końca, linia ich losu została przerwana.

fot. Klaudyna Schubert/mat. teatru

3.

Na kolejnych warsztatach szukaliśmy dzieł literackich, które opowiadają o podobnej zapaści, których tematem są konsekwencje kulturowego kryzysu. Jedna z uczestniczek wskazała ostatni – niedokończony – utwór Williama Goldinga.

W pierwszych miesiącach 1993 r., niedługo przed śmiercią, brytyjski pisarz pracował nad powieścią historyczną o antycznej Grecji. Przygotował dwie wstępne wersje (ostatnią z nich zamierzał rozwinąć w drugiej połowie roku, niestety – zmarł w czerwcu). Wydawnictwo Faber & Faber, które przez czterdzieści lat publikowało jego dzieła, uznało, że utwór mimo wszystko zasługuje na wydanie. Książka ukazała się w 1995 r. Spośród kilku zaproponowanych przez Goldinga tytułów wybrano „Dwoisty język”.

To jedyna powieść autora „Władcy much”, której narracja prowadzona jest przez kobietę. Mniej więcej sto lat po podbiciu Grecji przez Rzymian, Arieka, kapłanka świątyni Apollina, wspomina swoje długie życie. Urodziła się w zamożnej rodzinie fokijskiej, której ziemie leżały nieopodal szlaku wiodącego do Delf. Wychowana w zgodzie z tradycją, odtrącona przez ojca, który nie potrafił pogodzić się z jej nieatrakcyjnym wyglądem (utrudniającym aranżację małżeństwa mogącego wzmocnić – i tak już potężną – pozycję społeczną rodu), od wczesnych lat wbrew obowiązującym regułom rozwijała zainteresowania literackie. Przez przypadek zainicjowała pewną sytuację, którą rodzina uznała za cud. Wieści o tym zdarzeniu szybko rozeszły się po okolicy. Ludzie zaczęli przypisywać jej magiczne zdolności, zwłaszcza po kolejnym przypadkowym zdarzeniu. Legenda o młodej „czarodziejce” dotarła do nieodległych Delf i wzbudziła zainteresowanie arcykapłana świątyni Apollina. Ionides – nazwany tak przez Goldinga na cześć Iona, bohatera tragedii Eurypidesa, który to utwór pojawia się zresztą w powieści – marzył o odbudowaniu autorytetu delfickiej wyroczni. Do realizacji swojego planu, potrzebował utalentowanej literacko wieszczki, która z jednej strony byłaby wystarczająco charyzmatyczna, żeby przyciągnąć tłumy, z drugiej zaś – na tyle uległa, by nie sprzeciwiać się jego sugestiom. Arieka doskonale nadawała się do tej roli i dzięki zakulisowym działaniom Ionidesa bardzo szybko zajęła miejsce pierwszej pytii, najważniejszej spośród wieszczących kapłanek.

Retrospektywna opowieść rozwija się niespiesznie. Narratorka wymyślona przez Goldinga prowadzi nas przez kolejne etapy swojego życia, dając do zrozumienia, że między nią, Ionem i resztą świata toczyła się pewna gra. Jej sens zostaje nam wyjawiony dopiero na końcu: działalność Ionidesa była podporządkowana idei wyzwolenia Grecji spod rzymskiego jarzma. By osiągnąć ten cel, był gotów na wszystko, łącznie z ustawianiem przepowiedni, które postrzegał jako doskonałe narzędzia sprawowania kontroli nad świadomością tak podbitych, jak i najeźdźców.

Powieść Goldinga jest znakomitym opisem kryzysu, który prowadzi do głębokich zmian w egzystencji jednostek i wspólnot. Zakres możliwych – uznawanych za wartościowe – działań zmniejszył się tak bardzo, że niektórzy najdosłowniej rezygnują z życia. Wyrocznia, która wcześniej odpowiadała na pytania związane z najważniejszymi dla greckich wspólnot wydarzeniami, musi wypowiadać się w kwestii uprawy roli lub hodowli bydła. Oczywiście, nie wszyscy przejmują się konsekwencjami kryzysu. Niektórzy czerpią z obecności Rzymian wymierne korzyści, doceniając fakt, że stan zniewolenia powstrzymuje mieszkańców poszczególnych miast-państw przed prowadzeniem wojen, które wcześniej były nagminne. Ale nawet oni czują, że to, co kiedyś było święte, stało się pozbawioną uroku codzienną praktyką, która bardziej męczy niż krzepi.

Golding nie trzymał się ustaleń historyków, uzupełniając prawdę zmyśleniem. Jedno z najpoważniejszych przeinaczeń dotyczy miejsca, w którym znajdowała się największa biblioteka antycznej Grecji. W „Dwoistym języku” mieści się ona nie w Atenach, lecz właśnie w Delfach. Jest częścią świątynnego kompleksu. Ionides zachęca Ariekę do rozwijania literackich pasji. Początkowo kapłanka nie rozumie entuzjazmu swojego opiekuna, zwłaszcza że do tej pory, ilekroć wykazywała zainteresowanie eposami Homera czy tragediami Ajschylosa, tylekroć ktoś próbował ją powstrzymać. Ion zachowuje się inaczej, gdyż próbuje – za wszelką cenę i niemal każdym dostępnym sposobem – wzmocnić pozycję wyroczni. Rozumie, że wspólnota potrzebuje jej przepowiedni, jej natchnionych opowieści, by obudzić na nowo i podtrzymać wiarę w greckie formy egzystencji, których powierzchnia poznaczona jest niezliczonymi pęknięciami wywołanymi przez zderzenie z inną cywilizacją. Wie, że przyszło mu żyć i działać w niezwykle trudnych warunkach, w czasach przejściowych, gdy słabnące światło dawnej kultury wciąż jeszcze majaczy w oddali, ale jest zbyt słabe, by oświetlić drogę, którą każdego dnia podążają mieszkańcy greckich miast. On sam nie wierzy w bogów – ani starych, ani nowych. Ma jednak nadzieję, że wystarczy legenda nowej pytii oraz jej talent do recytowania heksametrów, by ludzie odzyskali poczucie sensu i – zasileni tą literacką energią, która dociera do nich w otoczce świętości – zerwali się do walki o wolność. Nie udaje mu się osiągnąć głównego celu, ale wskazuje pewien kierunek i proponuje narzędzia, które zarówno jednostki, jak również wspólnoty mogą wykorzystać. Kierunek to linia wyznaczana przez opowieść, zaś narzędzia to opowieści. Ale nie te, które podczas rytualnych sesji prezentuje pytia. Te ostatnie są nazbyt zinstrumentalizowane i zakotwiczone w przeszłości, do której już nikt nie ma dostępu. Właśnie dlatego heksametry głównej kapłanki raczej unieruchamiają, niż wyzwalają. Unieruchamiają wiernych w zabobonnej, sklerotycznej formie egzystencji, która pozwala ignorować nasilające się przemiany społeczne, ale nie chroni przed ich skutkami.

Dopiero ci, którzy zrobią z opowieści inny użytek, będą mogli przejść suchą nogą przez ten przejściowy okres, który charakteryzuje się rozmyciem i wyparowaniem sensu zdarzeń.

4.

Jedną z możliwych konsekwencji silnego kryzysu kulturowego jest odczuwany niemal ciągle niepokój, który towarzyszy każdej z wykonywanych przez nas czynności. Jego źródłem jest permanentny stan niepewności, który swoim zasięgiem obejmuje całą rzeczywistość i wszystkie wymiary egzystencji. W związku z tym, że fundamenty kultury zostały zakwestionowane, a nasza forma życia upadła i roztrzaskała się na tysiące kawałków, nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, które z podejmowanych działań mają sens oraz wartość, a które tego sensu i wartości są pozbawione. Nie rozróżniamy między pojedynczymi chwilami. W takiej sytuacji nie wystarczy wiedza na temat tego, co i jak robić, nie sprawdzą się poradniki, które uczą nas, jak pracować, jak odpoczywać, jak się kochać etc. Potrzebujemy odpowiedniego zasobu nowych (lub starych, ale na nowo wykorzystanych) predykatów, za pomocą których będziemy w stanie wyobrazić sobie siebie i rzeczywistość inaczej.

Coś takiego zaoferował swej wspólnocie wódz Wiele Przewag. Pewnego dnia opowiedział jej sen, z którego wynikało, że dobra egzystencja jest możliwa nawet wtedy, gdy dawne wartości zostały podważone. Jego poetycka wizja stała się punktem odniesienia dla ludu Apsáalooke. Na pozór Ionides doprowadził do podobnej sytuacji: za pośrednictwem pytii przekazał Grekom „natchnioną” opowieść. Różnica polega na tym, że Ion skoncentrował się na odtworzeniu dawnego autorytetu wyroczni, więc jej słowa musiały albo dosłownie powielać przeszłe przepowiednie, albo udatnie je naśladować. Zamiast oddać inicjatywę Ariece, dysponującej kapitalną intuicją i ogromnym – rozwiniętym jeszcze w Delfach – talentem literackim, zaaranżował reenactment. Jego rekonstrukcja wyroczni mogła wywołać jedynie tymczasowe i lokalne efekty. Został pojmany przez Rzymian (którzy – jak się okazało – cały czas doskonale znali jego plany), a następnie wypuszczony na wolność, gdy uznano go za niegroźnego marzyciela. Pod wpływem tego ciosu załamał się i popadł w letarg, z którego wyrwała go dopiero śmierć.

Gdy towarzyszy nam poczucie, że podejmowane działania są wartościowe, a ich sens poświadczany jest pieczęcią kulturowej spójności, wyzwala się w nas dodatkowa energia, która pozwala wyobraźni przerzucać pomosty między każdą teraźniejszą chwilą a przyszłością, dlatego zasługuje na miano nadziei. W podobnej sytuacji nie musimy (i nie chcemy) dużo myśleć o przyszłości, gdyż nasze zanurzenie w daną aktywność jest tak głębokie, że najdosłowniej nie ma czasu na nic innego – ani na wspomnienia, ani na fantazje o tym, co nadejdzie. Tak rozumiana nadzieja nie jest tożsama z życzeniem, by wydarzyło się coś konkretnego, lecz z przekonaniem, że wydarzy się coś, co będzie miało dla nas sens i wartość, nawet jeśli zdarzenie to uznamy za negatywne.

Gdy jednak doświadczamy skutków kryzysu kulturowego (a nie dzieje się to wyłącznie wtedy, gdy np. wybucha wojna, lecz także wtedy, gdy porywa nas rewolucja zmieniająca – czasem jak najsłuszniej – skostniały układ sił), ów naddatek energii zostaje „skonsumowany” jako pierwszy. Szamocząc się z powodu trawiącej nas niepewności (która rodzi się w konfrontacji z każdym problemem i wzmaga naszą bezradność w zderzeniu z innymi kryzysami), próbując opanować ogarniający nas niepokój, „spalamy” tę energię, co skutkuje błyskawicznym uwiądem wyobraźni, a także emocjonalnym paraliżem.

Ocalić może nas wówczas wyjątkowy rodzaj nadziei, który Jonathan Lear nazywa nadzieją radykalną. Ona również jest energią pobudzającą wyobraźnię, ale nie stanowi naddatku wyzwalanego podczas zwyczajowych działań, lecz rodzi się z naszego obcowania z opowieściami. By w tak trudnych warunkach pobudzić wyobraźnię, potrzebny jest ruch opowieści, niezbędne jest ścieranie się historii, które zasilają nas wizjami innych form życia – nie tylko jednostkowego, ale przede wszystkim wspólnotowego. Właśnie dlatego, gdy ktoś zaczyna w naszej obecności opowiadać lub proponuje nam rozmowę o przeczytanej historii, powinniśmy się zatrzymać, by nie przegapić chwili, w której coś ważnego zacznie się znowu dziać.

Źródło:

Materiał nadesłany