Monumentalna opera wystawiona w piątek na zakończenie obchodów poznańskiego Czerwca'56 okazała się dziełem anachronicznym i do bólu komercyjnym. Już sam tytuł projektu Rogera Watersa przysporzył kłopotów. Takiego bogactwa inwencji językowej na antenach wszelkiej maści radiofonii i telewizji nie słyszeliśmy od dawna - po premierze "Ça ira" pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
Mówiono: "zapraszamy na sa irę", można było nawet usłyszeć "kaira", co nieuświadomionym wskazywałoby na tematykę egzotyczną, ale najczęściej powtarzanym wariantem fonetycznym była "sajra", czyli coś z ryb. Jak poucza nas encyklopedia: "Sajra (Cololabis saira), ryba z rodziny makreloszowatych (Scomberesocidae), występująca w szelfach północnego Pacyfiku. Ponad 30 cm długości". Chodziło oczywiście o coś zupełnie innego, o tytuł popularnej francuskiej pieśni rewolucyjnej "Ça ira", rozbrzmiewającej zresztą na początku całego przedsięwzięcia. Rybie skojarzenie nie jest jednak całkiem bezzasadne. Publiczności zgromadzonej w piątkowy wieczór na terenach Targów Poznańskich oraz telewidzom zaprezentowano coś, co przypomina słynny cytat z Bułhakowa, ten o "Jesiotrze drugiej świeżości". Zdajemy sobie sprawę, że pisanie w tonie krytycznym o projekcie Rogera Watersa, legendy światowego rocka, a zwłaszcza o okolicznościach dodatkowych, czyli kończ�