Gdy się dziś ogląda "Dzieje grzechu" na scenie, mimo woli przypominają się spory sprzed pół wieku blisko i nasuwa pytanie: o co też toczono wówczas tak namiętne boje? Bo pomysł przeniesienia na scenę tej właśnie powieści Żeromskiego (dodajmy - nie najwyższego lotu, nie za nią cenimy autora) nie jest nowy. Uczynił to w 1926 roku Leon Schiller, adaptując ją i wystawiając w Teatrze Polskim w doborowej obsadzie z Marią Modzelewską, Kazimierzem Junoszą-Stępowskim, Leonem Łuszczewskim i innymi tuzami. Było to wydarzenie, pisała o nim cała prasa. Wokół przedstawienia rozgorzała dyskusja na dwadzieścia cztery fajerki. Recenzenci poszczególnych pism, wpływający swoimi opiniami na znaczne odłamy społeczeństwa, skakali so biedo oczu, jakby spektakl "Dziejów grzechu" przesądzał o przyszłości teatru polskiego. Zacietrzewienie doszło do tego stopnia, że Adam Grzymała-Siedlecki zażądał w konserwatywno-mieszczańskim "Kurierze Warszawskim" zdjęcia sz
Tytuł oryginalny
Nadchodzi wyż trędowatopodobnych
Źródło:
Materiał nadesłany
Argumenty Nr 7