- Nauczyłem się, że egoizm robi ogromne szkody w życiu artystycznym. Zawsze jesteśmy krytyczni wobec tego, co wokół, ale kiedy chodzi o nas, zapominamy o demokracji, a autokracja zaczyna nam jakby mniej przeszkadzać - reżyser Árpád Schilling opowiada o węgierskim teatrze. Rozmowa Piotra Olkusza w miesięczniku Dialog.
Piotr Olkusz: Mi a magyar? Co to znaczy być Węgrem? Árpád Schilling: Nie potrafię wskazać jednej, typowej tylko dla Węgrów cechy. Na pewno są to kwestie historyczno-kulturalne, ale im więcej jeżdżę po Europie, tym bardziej przekonuję się, że to, co uznawałem za typowo węgierskie, mogę odnaleźć także w innych krajach. Jest pewne, że w ciągu ostatnich dwustu lat Węgry są w stanie wielkiej pomyłki. To rodzaj nacjonalistycznego zapotrzebowania na niezależność, to potrzeba walki przeciwko wielkim imperiom, czy to przeciwko Niemcom, czy to przeciwko Rosji (Polacy mają podobnie, prawda?). To wreszcie nieustanny konflikt z naszymi narodowościami, żyjącymi wśród nas. Nigdy nie potrafiliśmy, choć chcielibyśmy, na nowo być wielkimi, jak osiemset lat temu. Zawsze coś przegrywaliśmy. Nigdy też nie potrafiliśmy dogadać się z Rumunami, Słowakami, Serbami, Chorwatami, Żydami, Romami. Nigdy z nikim Zawsze oczekiwaliśmy, że się zasymilują z nami. Ale