Przedstawienie zaczyna się niarzadko już od samego rana. Bywa bowiem, że nocą dementuje się na przykład paryską operę, a następnego dnia stawia Babilon. I wtedy ulicą Dąbrowskiego jadą fragmenty świątyni, ogrody czy nawet bożek. A potem dziesięciu chłopa wnosi do gmachu "pod Pegazem" na przykład gigantyczną, na szczęście styropianową, jerozolimską ścianę płaczu.
Dzieje Nabuchodonozora cieszą się w Poznaniu szczególnym powodzeniem, stąd też opera "Nabucco" Verdiego - od 150 lat sławna w całej Europie - pojawiła się ostatnio "pod Pegazem" już po raz osiemdziesiąty. I nic dziwnego, niezwykle melodyjna i dramatyczna muzyka, a także monumentalna, atrakcyjna wizualnie inscenizacja Marka Grzesińskiego nieodmiennie budzi u widzów wielki aplauz. Wciąż trudno zdobyć na to przedstawienie bilety, chyba, że gdzieś z tyłu na II balkonie. Niektórzy melomani szukają nawet protekcji u osób zatrudnionych w poznańskiej Operze. Z okazji owego "80-letniego" Nabuchodonozora postanowiliśmy zerknąć za kulisy władzy króla Babilonu, czyli zajrzeć za kulisy sceny Teatru Wielkiego. Godzinę przed rozpoczęciem spektaklu trwają już przygotowania. Soliści jeszcze w szlafrokach "rozgrzewają" swoje struny głosowe, potem przebieranka i charakteryzacja - niemal wszyscy soliści sami to potrafią. Zaczyna się przedstawienie. Kiedy żydowski