"Freddie" w reż. Irminy Kant w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Maciej Łukomski w serwisie Teatr dla Was.
Nie wiem dla kogo i po co został wystawiony spektakl "Freddie" w warszawskim Teatrze Studio, który miał być opowieścią o ostatnich dniach życia chorego na AIDS wokalisty kultowego zespołu Queen, Freddiego Mercury'ego (Tomasz Borkowski). Na pewno nie dla fanów tej supergrupy, bo obejrzenie widowiska wnosi niewiele nowych informacji na temat kulis śmierci idola. A miało być niezwykle ciekawie i "głęboko" - tak przynajmniej zapowiadali twórcy spektaklu, którzy nie chcieli ograniczać się tylko do opowiadania o tej fascynującej osobowości przez pryzmat jego choroby i odmiennej orientacji seksualnej. Z początku zapowiada się nawet intrygująco, bo kiedy widzowie udają się na małą scenę teatru już na korytarzu słychać klubowe rytmy. Kiedy wchodzimy na widownię na scenie trwa impreza urządzona w domu wokalisty, w której uczestniczą m. in. członkowie zespołu, ostatni kochanek Freddiego, którym był fryzjer Jim. Alkohol leje się strumieniami, pity nawe