„Beethoven i Szkoła holenderska” w chor. Hansa van Manena, Teda Brandsena i Toera van Schayka w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Niderlandy – kraina szeroka i rozległa, w której drobną część zajmuje Holandia. My przyzwyczailiśmy się do tej drugiej nazwy jako obowiązującej dla całego określenia owego kraju Beneluksu. Co interesujące, od kilku lat rząd walczy o ujednolicenie w nazewnictwie, wspierając Niderlandy jako formę właściwą. Głównym aspirantem, do owej zmiany, stała się branża turystyczna, która dąży do unicestwienia obrazu stricte rozrywkowego na rzecz kulturowo-krajobrazowego. Ów wywód nie jest przypadkowy, bowiem pretekstem stała się premiera Polskiego Baletu Narodowego. Łącząc nazwisko jednego z najważniejszych symfoników wszech czasów – Ludwiga van Beethovena z trzema ważnymi postaciami baletów Niderlandów powstał wieczór – Beethoven i szkoła holenderska. Spotkanie artystycznie ważne i istotne, ale czy faktycznie odzwierciedlające stan rzeczywistości sztuki tańca w dniu dzisiejszym? Raczej nie. To bardziej obrazek rodzajowy, historyczne spotkanie z przeszłością. To swoiste ukoronowanie ikonicznych postaci, tego co w świecie tejże sztuki nazywamy szeroko „szkołą holenderską”. Kilka lat temu w Teatrze Wielkim w Poznaniu można było oglądać Cztery ostatnie pieśni do muzyki Richarda Straussa, w choreografii Rudiego van Dantzig. Jednego z trójki wielkiej niderlandzkiej grupy „Vanów”. Dwóch pozostałych prace mogliśmy zobaczyć podczas obecnego tryptyku w Warszawie – Hansa van Manena i Toera van Schayka. Dla pierwszego to powrót po kilku pracach przygotowanych w latach osiemdziesiątych XX wieku. Dopełnieniem stał się układ premierowy Teda Brandsena, szefa Het Nationale Ballet. Ciężko nazwać ów skład dzisiejszym stemplem języka tańca Niderlandów, których scena, jak na mały kraj, jest przebogata. Owszem, w dużym procencie, kształtują ją obcokrajowcy, czego przykładem były największe sukcesy, do których odwołujemy się do dnia dzisiejszego, Nederlands Dans Theater pod kierunkiem Jirego Kyliana. Jednak istnieją ciekawe miejsca, które poszukują i odkrywają nowe możliwości sztuki tańca. Tu należy zauważyć ożywczość ICK Dans Amsterdam, miejsca prowadzonego przez Emio Grecko i Pietera C. Scholtena. W tym kontekście doświadczenie w stolicy Polski jest swoistym pejzażem tradycji, jak owe ujęcie nazwy, rozstania z Holandią i odrodzenia Niderlandów. I właśnie w owym spojrzeniu należy postrzegać najnowszą premierę Polskiego Baletu Narodowego.
Znakiem rozpoznawczym dla choreografów wieczoru jest pochwała tańca. Faktyczne odejście od narracji na rzecz ruchu i techniki baletowej. W naszych realiach to szczególne novum. Odmienność wobec pokutującego, jednowymiarowego i ograniczonego wachlarza, a zwrócenia się ku klasyce. I choć Holendrzy reprezentują tradycję i wielkie doświadczenie, to jednak owe propozycje są powiewem świeżości. Tryptyk rozpoczyna Grosse Fuge Hansa van Manena. Układ dla ośmiorga tancerzy, będący rywalizacją płci i relacji pomiędzy nimi. To silny i mocny akcent. W białym tle niewinności, kształtuje się gra – prowokacji, dominacji i zależności. Mężczyźni czy kobiety? I nie ma łagodnych ruchów, ale wyraziste figury i kształty. Tyle w założeniach. Jednak to wszystko pozostaje w idei, bowiem wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Tancerze nie są w stanie przekazać emocji i siły natchnienia wizji choreografa. Odtworzenie układu to tylko połowa kreacji. Brakuje żaru, namiętności, prostego serca w wykonaniu. Całość wygląda jakby była niedopracowana i nieuszczegółowiona, a jak wiadomo właśnie diabeł tkwi w niuansach. Ów horyzont z bijącą jasnością powoduje chłód i zimno sceniczne. Niestety tancerze nie potrafią rozgrzać emocji. Faktycznie nie można pochwalić owego wykonania, gdyż bije z niego troska o poprawność ruchu, a nie o siłę przekazu. Jasnymi elementami są Kristof Szabo oraz chyba wschodząca gwiazda zespołu Marko Juusela. Ich zjawiskowy ruch, precyzja, dokładność w pełni ukazuje się w twórczości van Manena. Ale niweczy owe zaangażowanie inna para – Palina Rusetskaya i Gregor Giselbrecht. Możliwości solistki są niesłychanie ograniczone, trudności wykonawcze biją po czach, ukazując niemoc fizyczną. Tancerz natomiast, posiadający doskonałe warunki jest niedokładny i nieprecyzyjny. Nie umie wykończyć sekwencji, bagatelizuje efekt – który tkwi właśnie w szczególe, geście. Preludium przedstawienia pozostawiło niedosyt. Jednoznaczność emocjonalna van Manena, pełna seksualnego imperatywu, ukazana została jak klasztorny chichot o skrywanych relacjach. Nacisk należy położyć nie tylko na technikę, ale również na świat przekazu i wyrazu. Właśnie w utworach pozbawionych linearności to jest najważniejsze, aby widza zauroczyć i poruszyć, a nie pozostawić obojętnym.
Drugi fragment, pozostawia jeszcze większy zawód. To co zaprezentował Ted Bradsen zbliża propozycję do szkolnej prezentacji, a nie wystawienia godnego rangi narodowej kompanii. Wykorzystując Wariacje „Eroica”, złożone z 15 wycinków muzycznych, ukazał popisy par, trio i zespołowej feerii. Jednak w owym kolorowym korowodzie gubi się taniec, a jego forma jest niesłychanie prosta. Owa żywiołowość ukazana jest w biegu, szybkich przejściach, a szczególnie w jednej figurze – „gotowi do startu”. Myśli wędrują ku torom lodowiskowego „short tracku”, a nawet młodzieżowego skateparku. I owa prostota codzienności przyświeca jego wykonaniu. Taniec jest banalny, a duet Yuki Ebihary i Dawida Trzensimiecha zastanawia czy to naprawdę pierwsi tancerze zespołu, a może drobna wprawka adeptów sztuki? Największym paradoksem pozostaje fakt, że najpotężniejsze oklaski otrzymuje pianista Piotr Sałajczyk. I tu pojawia się zdziwienie – czy jesteśmy w filharmonii czy na baletowym wydarzeniu? Ten gest widzów jest niezwykle wymowny. Nie da się oszukać prostoty układu i niedoborów choreograficznej niemocy.
Wieczór kończy niesamowite spotkanie taneczne. Siódma Symfonia Beethovena to utwór naszpikowany przebojami muzyki, które wywołują nostalgię, wzruszenie i zachwyt. Toer van Schayk skonstruował monumentalny układ, pełen siły zespołu, jego mocy oraz klasy. To niesamowite oglądać tak dobrą formę wspólnoty. We fragmentach wyciszonych kompozycji, solowe partie wyglądają również niezwykle przejmująco. Tu znów powracają dwa nazwiska Kristofa Szabo i Marko Juusela. Ich wspólny taniec jest ekscytujący i oczarowujący. Co ważne dwudziestu tancerzy to w części młodzi artyści, którzy niesłychanie dobrze rokują dla rozwoju instytucji. Już widać kilka indywidualności o świetnym wyczuciu ruchu i emocjach. Są głodni tańca, żarliwi, zaangażowani. Pasjonaci owej sztuki. Prezentacja von Schayka jest bardzo wymagająca. Pozbawiona narracji pozostawia scenę do tanecznej gry, gdzie człowiek i płeć myśli o tym co najważniejsze – uczuciu i związku. Właśnie owa płaszczyzna ludzkiej egzystencji stanowi lekkie tło dla baletowego szczytu artystycznej ekspresji.
Całość dopełnia udział orkiestry Teatru Wielkiego - Opery Narodowej pod kierunkiem Alexeia Baklana. Równie żywiołowy kapelmistrz, co ostatnia część przedstawienia, prowadzi muzyków sprawną ręką, który dojrzale akompaniuje tanecznemu wieczorowi Polskiego Baletu Narodowego. Warto wykorzystywać zespół również do cyklu koncertowego, bowiem jego ranga właśnie jest zauważalna w wykonaniu symfoniki wielkich mistrzów.
Spotkanie z najnowszą premierą Polskiego Baletu Narodowego jest częściowym spełnieniem oczekiwań. Dużo zapowiedzi spotkania z mistrzami. A niestety przedstawiono dwie ważne historyczne prace i premierę, która od razu trafiła do lamusa. W dwóch pierwszych fragmentach wykonanie pozostawia wiele do życzenia, szczególne uderza minimalne zaangażowanie, brak precyzji, dokładności i zrozumienie, że balet to nie tylko ruch, ale dla pełnej roli, to także emocje, wnętrze, siła zmysłów. Jednak owa premiera to czas nadziei. Na młodość i wigor, która bije z pracy von Schayka. W tym przypadku siła baletowej mocy jest niezwykła i zjawiskowa. Po ukoronowaniu szkoły holenderskiej czas na współczesne Niderlandy. Może zaproszenie nowej generacji natchnie odmienną siłą zespół, a także ukaże publiczności inne oblicze choreografii tego małego kraju pełnego tańca.