Z Wyspiańskim w teatrze bywało różnie. Najpierw go okrzyknięto za czwartego wieszcza, nuże więc celebrować, okadzać, czcić od święta. Potem odwrócono się od Młodej Polski i od secesji, zaklepano Wyspiańskiego jako klasyka, który wywróżył wyzwolenie, więc zasłużył na widowiska dostojne, rocznicowe, powiało nudą. Potem przyszły lata, gdy krakowski wieszcz zaświecił nieobecnością w teatrze, ocalało "Wesele". A teraz co? Teraz świetny renesans, który nie od dzisiaj się zaczął, dziś już zbiera plony. Wrócili do Wyspiańskiego ci najlepsi i zaczęli dawać przedstawienia wyzywające, z powrotem żywe i na nowo przemawiające do współczesnego widza. I to jak przemawiające! Ostro, satyrycznie, na miarę legendarnego Stańczyka. Nad utworami Wyspiańskiego, poza "Weselem", zaciążyły język i maniera polskiej odmiany modernizmu. Ale gdy dostrzeżono w nich w pełni walory teatralne, walory genialnych teatralnych scenariuszy, z których można lepi�
Tytuł oryginalny
Na szczycie fali
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy nr 7