Widziano kiedyś w tym dramacie doraźny protest Arthura Millera przeciw McCarthy'stowskiej antykomunistycznej histerii w Ameryce, ale było to krzywdząco wąskie czytanie. "Czarownice" są nade wszystko przejmującym studium mechanizmu terroru zbiorowej moralności, gdzie nieproszeni kaznodzieje ładują się z butami do łóżek, gdzie każdy staje się przyzwoitką i szpiegiem sąsiada, a każde oskarżenie rzucone z odpowiednim ogniem w oczach zmienia się w wyrok już nie do podważenia. Mechanizmu przy tym, który z miejsca wymyka się spod kontroli stając się narzędziem niszczenia bez względu na intencję inicjujących. Jacek Bunsch opowiada historię o stosach w Salem przeplatając zdarzenia scenami zbiorowych ekstaz, jakby chciał uwyraźnić inkwizytorskie namiętności uwolnione w duszach pobożnisiów niby dżinn z butelki. Żadnej teatralnej publicystyki - niepotrzebna; ten dramat sięga głębiej, niż aluzje. Piękna, skupiona, dojrzała rola Pani Proctor Ireny Rybi
Tytuł oryginalny
Na scenie. Czarownice z Salem
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 8