Ostatnie polskie premiery współczesne zostały przez krytykę przyjęte dość surowo. Myślę tu nie tylko o głosach prasowych, ale i o dyskusjach koleżeńskich - na Sekcjach Twórczych - oraz o sądach formułowanych przez aktorów. Surowość taka jest zjawiskiem normalnym. Odpowiada długoletniej naszej tradycji. Krańcowość ocen i ostrość tonu bywała u nas regułą - wyrozumiałość i łagodność stanowiła wyjątek. Jak wiewiórki na orzechach, krytyka nasza ostrzyła sobie zęby na świeżo powstałych dziełach. Niejednokrotnie organizowano co prawda "akcje ratownicze", lamentując nad niedorozwojem współczesnej dramaturgii. Usiłowano wciągać w to i krytykę, proponując jej "zniżone kryteria ocen" dla sztuk współczesnych. Dziś nie uważamy takiego postępowania za pożyteczne i uzasadnione. Im ambitniejszy utwór, tym bardziej zasługuje na krytykę poważną, najszczerszą. Talenty twórcze będą umiały się przedzierać przez zapory k
Tytuł oryginalny
Na scenach warszawskich (fragm.)
Źródło:
Materiał nadesłany
Twórczość nr 4