Przypuszczam, że teatrolog, po obejrzeniu poniedziałkowej inscenizacji "Horsztyńskiego", miałby wiele zastrzeżeń. Słyszałem też wiele zastrzeżeń osobiście: wyrażali je subtelni znawcy teatru, którym nie w smak były skróty, adaptacje, dokrętki filmowe i wszystkie te telewizyjne dodatki, bez których spektakl w małym okienku obejść się nie może. A mnie się podobało przedstawienie i to właśnie w takiej formie, w jakiej nam je pokazano. Przypuszczam całą dramę ciurkiem, jak leci - nie dałoby się tego oglądać. Nie wytrzymalibyśmy. Cóż, genialny Julo telewizji nie przewidział. Nie wiedział wtedy o konieczności kondensacji, o granicach wytrzymałości czasowej telewidza. Pisał, jak to ówcześnie było w zwyczaju. Jerzy Kreczmar, decydując się na wystawienie "Horsztyńskiego", nie miał wyboru. Musiał utwór dostosować. Czy zrobił to dobrze? Trudno mi sądzić o szczegółach, wyrokować, czy właściwe wątki zostały właściwie wydobyte. Mni
Tytuł oryginalny
Na przykład "Horsztyński"
Źródło:
Materiał nadesłany
Kobieta i Życie nr 16