- Bunt, który mam w sobie - pozytywny, bo nie wierzę w bunt dla buntu i chaos dla chaosu - sprawił, że przetrwałem w zawodzie. Mam mocny pancerz. A wszystko, co mnie naprawdę dotyka, sprowadzam do muzyki i tam przelewam to, co mi w duszy gra - mówi PAWEŁ MAŁASZYŃSKI, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie.
Małgorzata Domagalik: Czy słowo "chaos" jakoś Pana określa? Paweł Małaszyński: W pewnym sensie... Na pewno na koncertach Cochise, bo to taka dwugodzinna rewolucja, gdzie nie kontrolujesz siebie. A tak generalnie to jestem życiowo poukładany, chociaż różnie to bywa. Musiałem nauczyć się z tym żyć. Niechętnie zgadza się Pan na rozmowy. Za mało emocji? - Od zakończenia zdjęć do "Misji Afganistan" nie mam miłych wspomnień, jeśli chodzi o prasę. Bo? - Bo dziennikarze nie chcą rozmawiać o rzeczach dla mnie ważnych. Idzie o to, aby magazyn lepiej się sprzedał. Oszukano mnie parę razy. Ale przecież Pan autoryzuje wywiady. - Tak, ale ostatnio nie puszczono tego, co powiedziałem, bo było za ostro, za ciemno. Musi być ładnie, przyjemnie. U pani to towarzystwo Mistrzów też jest bardzo wysublimowane. Zaskoczyła mnie pani tym zaproszeniem. Nergal wysublimowany? - Na swój sposób na pewno. Przed spotkaniem słuchałam Pana pierwszej płyty "St