Ponad rok temu, w marcu 2010 roku, usiadłam na widowni w rzymskim bunkrze industrialnym "L'Officina" w pozycji widza przedstawienia "Na pniu" w wykonaniu Jana Kozaczuka - pisze Barbara Minczewa w Naszym Świecie.
Sytuacja była wyjątkowa: przestrzeń dawnej fabryki była oryginalnym, ale i trudnym percepcyjnie (zarówno dla widowni, jak i dla samego aktora) miejscem akcji teatralnej. Nieustannie przechodzący tu i ówdzie uczestnicy owego dużego wydarzenia artystycznego, w ramach którego odbyła się rzymska premiera Na pniu, nie ułatwiali chłonięcia atmosfery spektaklu i słów wypowiadanych przez aktora, choć trzeba przyznać, że to zamieszanie wprowadzało pewną niepowtarzalną atmosferę interwencji artystycznej w przestrzeni publicznej. Mimo tych trudnych warunków, Jan Kozaczuk udowodnił wtedy, że jest w stanie nas oczarować niezależnie od sytuacji, co jest trudnym zadaniem i wymaga wyjątkowego magnetyzmu scenicznego - cechy, która musi być efektem nieskazitelnej techniki aktorkiej i znajomości rytmów scenicznych, ale i jest też naturalną predyspozycją, bowiem nawet najlepsi aktorzy mogą nie sprostać trudnemu zadaniu bycia samemu na scenie. Tamto doświadczenie wzbu