Monodram Jana Kozaczuka "Na pniu", pokazany w industrialnej przestrzeni dawnej fabryki "L'Officina" w Rzymie w marcu 2010 roku, prowokował do przekształcenia pewnych dotychczasowych przyzwyczajeń dotyczących klasyfikacji tej formy sztuki teatru - pisze Barbara Minczewa.
Myśląc o monodramie czy perfomensie jednego aktora, często nawiązujemy do intymnego teatru poetyckiego lub do teatru politycznego spod znaku Dario Fo, kontynuowanego na terenie Włoch przez uprawiających sztukę zaangażowaną współczesnych aktorów-autorów. Wiąże się zatem z konkretnym przekazem o charakterze literackim lub politycznym, z konieczności uniwersalizującym temat przedstawienia i pozwalającym niejako ukryć się aktorowi jako jednostce ludzkiej za fasadą zagadnienia, nawet jeśli mowa o tak ściśle wiązanej z emocjami dziedzinie literatury, jak poezja. Zapominamy natomiast, że teatr jednego aktora jest przede wszystkim bezpośrednim kontaktem artysty z widzem, a więc człowieka z człowiekiem i może również podejmować egzystencjalne, subiektywne refleksje na tematy z fundamentalnym pojęciem człowieczeństwa związane. Wydaje się to być prostą obserwacją, a jednak rzadko dziś zdarza się widzieć aktora, który podejmuje się takiego zadania.