„The Pygmalion effect" w chor. Borysa Ejfmana w Magyar Allami Operahaz w Budapeszcie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
To było baletowe spotkanie po latach. Bowiem ten artysta i jego zespół, jeszcze kilkanaście lat temu, byli stałymi gośćmi w naszym kraju. Sztuka i wysoka jakość tańca lokowała ich w czołówce ulubieńców publiczności. Borys Ejfman ze swoją kompanią zjeździł cały świat, ale wśród polskiej widowni odnalazł wiernych odbiorców własnej sztuki. Siłą jego pracy są dwa odmienne nurty. Z jednej strony skupienie się na analizie i psychologii postaci. Dokonywanie artystycznej wiwisekcji bohaterów, ich motywacji zachowań, postępowania, emocji rzutowało wielokrotnie na ekstatyczny taniec. Ale druga ścieżka poszukiwań rosyjskiego twórcy jest równie interesująca. To oryginalna komedia baletowa. Sięgając po znane motywy z popkultury i tradycji literackiej ukazuje – pełne humoru oraz zabawy – opowieści. W naszym kraju z tegoż nurtu mogliśmy podziwiać Who’s Who inspirowane filmem Billy Wildera Pół żartem, pół serio. Stawiając dwójkę bohaterów w centralnym punkcie, snując narrację pełną gagów i nieporozumień, Ejfman zabierał widzów w świat Ameryki lat dwudziestych dwudziestego wieku. Owa fascynacja broadwayowskim tchnieniem życia teatralnego, musicalu jest zauważalna. Trochę to jak niedoścignione marzenie – choć raz zrobić spektakl w stolicy wielkich widowisk muzycznych. Ten dziś liczący siedemdziesiąt siedem lat twórca nadal jest aktywny i pełen witalności. Choć edukację odbył w dawnym Związku Radzieckim, ale na jego obrzeżach – w mołdawskim Kiszyniowie, to czerpiąc z tychże wzorców tańca klasycznego odwołuje się do odmiennej tradycji. Jego poszukiwania, wyrastają dalej niż perfekcja wykonania, w stronę umysłowej opowieści. Tu protoplastą staje się Jean-Georges Noverre, symboliczny ojciec baletu. Ejfman stara się powiedzieć – technika tak, ale nie za wszelką cenę. Nie jedna stylistyka, ale różnorodność. Historia ponad umiejętności wykonawców. Wykorzystując różnego rodzaju formy tańca i ruchu udaje mu się od dziesięcioleci oczarować kolejne pokolenia odbiorców – miłośników tańca i baletu. Dziś w momencie wojny w Ukrainie, gdy Rosja niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze, nie jest popularnym pisanie o twórczości owego kraju. Ale należy pamiętać, że oceniamy sztukę, a nie ludzi, którzy dokonują zadziwiających wyborów politycznych, ale ich dzieła pozostaną z nami na wieki. Jedna z ostatnich prac rosyjskiego twórcy została powtórzona w Budapeszcie. To The Pygmalion effect, stworzony oryginalnie dla formacji petersburskiej w 2019 roku. Balet niezwykle ciekawy, odwołujący się do nurtu komedii, lekkich form, nieoczywistych opowieści bliskich nam wszystkim.
Historia to niczym taneczny hit operetkowo-musicalowy My Fair Lady będący natomiast muzyczną wersją dramatu George’a Bernarda Shawa. Punktem wyjścia jest Pigmalion i to, co jest jego „efektem” wedle definicji socjologa Roberta Mertona. Polega on na spełnieniu oczekiwania wobec kogoś, tylko dlatego, że owe sobie wytworzyliśmy we własnym umyśle. Posiłkując się ową teorią, a także wcześniej wykorzystanymi utworami, Ejfman tworzy swój wielki teatr epickiej wyobraźni. Główną bohaterką jest Gala, dziewczyna z nizin społecznych, która para się przestępczym fachem wraz ze swoim ojcem Holmesem. Na przeciwległym biegunie – świat Leona, mistrza tańca towarzyskiego, króla parkietu, zapatrzonego w siebie i dążącego do sukcesu, szczególnie po porażce w zawodach z obecną partnerką Teą. Te dwa obrazy się przeplatają, zmieniają, uzupełniają. Choreografia jest niezwykle żywiołowa, a sceny zespołowe bardzo sugestywne. Półświatek jest siłowy i gwałtowny, a parkiet wysublimowany. Artysta tworzy układ ciekawy, bowiem wykorzystuje różne formy tańca towarzyskiego, nie tylko kroków standardowych – walca, tanga, foxtrota czy quickstepa, ale także łaciny: samby, rumby czy jive’a. To są porywające i zjawiskowe perły. Scena budapeszteńska zmienia się w rywalizację par, walczących o palmę pierwszeństwa. I właśnie w ów świat Leona wkracza dziewczyna, która kocha ruch, ale nie ma ogłady. Mistrz wykorzystuje szansę i tworzy partnerkę własnych marzeń, tylko dla własnego powodzenia i zwycięstwa. To niczym obrazek z baletu Coppelia do muzyki Leo Delibesa, gdy mechaniczna lalka zastępuje obraz prawdziwej niewiasty. Pierwsze spotkanie wiele mówi. Pociąganie za szelki, to jak krzyżak u marionetki, która w ręku sprawnego animatora staje się nie martwą lalką, ale quasi żywym organizmem. Ejfman tworzy historię o kształtowaniu siebie, wygrywaniu marzeń, ale również pozorze kariery i sukcesu, który staje się pułapką samotności. Jako tło muzyczne wybrano cały kalejdoskop polek, galopów oraz salonowego walca rodziny Straussów, a także Josefa Hellmesbergera. To jak wiedeński noworoczny koncert, gdy nogi same rwą się do tańca. Zwieńczenie stanowi druga część dwudziestego trzeciego koncertu fortepianowego Wolfganga Amadeusza Mozarta. Owa nostalgiczna nuta, samotnej na ławce Gali jest jak ostatnia, pożegnalna droga wielkiego austriackiego kompozytora. Zmarły w stolicy Austrii pogrzebany został w zbiorowej mogile. Sam pośród obcych. Nadzieja dziewczyny na miłość i szczęście również odchodzi, ale pozostają myśli o możliwym lepszym życiu. Ejfman stara się być realistyczny i optymistyczny. Ale jedna ze scen zamiast zachwycać odrzuca. Spotkanie Anioła z ojcem bohaterki, które ma być przestrogą i odrzuceniem pijaństwa brzmi jak dydaktyczny widoczek, trywialny i pusty. Całkowicie zbędny nadprzyrodzony fragment zaburzył dobry odbiór spontanicznego, żywiołowego widowiska.
Niekwestionowanym zwycięzcą premiery w stolicy Węgier jest zespół baletowy. Prowadzony od kilku lat, przez dawnego tancerza, Tamasa Solymosi, jest zgraną formacją, dobrze przygotowaną technicznie, która wykonała układ zjawiskowo. Główną gwiazdą wieczoru i parkietu tańca towarzyskiego jest Leon w wykonaniu Gergo Armina Balazsiego. Wysoki, postawny tancerz jest niesamowity w swoich krokach. Swoją obecnością otacza całą scenę, wykonanie jego jest precyzyjne i dokładne. Świetnie ruchowo dialoguje ze swoimi partnerkami, a także z bogatą żeńską służbą domową. Jest z jednej strony lekkoduchem, znającym swoją wartość mistrzem tańca, a także zapatrzonym w siebie egoistą dążącym do własnego sukcesu i powodzenia. Gala Marii Yakovlevej jest zawadiacka oraz pewna siebie, jednak za mało widać w niej przemiany z nizin do damy parkietu. Technicznie bardzo dojrzała, ale w tańcu to nie wszystko. Emocje gdzieś wyparowały. Jednak zespół, który przenika, oddycha, a co najważniejsze nadzwyczajnie tańczy czym rekompensuje minimalne niedociągnięcia głównej bohaterki. A dopełnieniem jest dźwięk orkiestry. Świetnie wykonująca poszczególne utwory, pod kierunkiem Davida Colemana, daje radość widzom, której dłonie rwą się do wybijania taktów jak w Złotej Sali Towarzystwa Muzycznego w Wiedniu. Co ważne w muzyce nie ma nieznośnych pauz, ale jest wartka kompozycja z urokiem scenicznego układu. I na tym polega sztuka, aby świetnie skomponować wieczór ku spełnieniu publiczności.
Spotkanie po latach z Borysem Ejfmanem jest jak oglądanie dawnych zdjęć w albumie rodzinnym. Wspominamy to, co dobre. Niegdysiejsze pokazy w Warszawie były dla mnie lekcją baletowej szkoły, myślenia o tym jak można wykorzystać taniec do pewnej, nieoczywistej opowieści. Z dwóch twarzy choreografa wybieram tę radosną. Bowiem ten uśmiech jest szczery i prawdziwy. To, co oferuje rosyjski twórca jest jak uczciwość dziecka. Nie ma w tym dziele zadęcia, pokładów metafor. Ale jest opowieść taneczna. To co napędza życie, odbija nasze troski. Pozwala marzyć, że wszystko kiedyś się odwróci, a moneta ma zawsze awers i rewers.
The Pygmalion effect, choreografia Borys Ejfman, balet Magyar Allami Operahaz w Budapeszcie, premiera: czerwiec 2023.