"Sztuki tej długo nie wystawiano, bo naukowcy nie mogli się zdecydować, czy jest to komedia, czy też nie" - napisał kiedyś Peter Brook o "Miarce za miarkę" Szekspira. Tadeusz Bradecki, reżyser spektaklu zrealizowanego na Dużej Scenie Starego Teatru w Krakowie, wyszedł z założenia, że gdy nie wiadomo, czy ma być wesoło czy smutno, to najlepiej zrobić operetkę. Zwłaszcza że akcja sztuki toczy się w Wiedniu, a dla krakowian Wiedeń - to Franz Joseph i "artystki z varietes". Boski idiotyzm operetkowej konwencji nie złagodził wymowy dramatu. Jednak zawieszając - poprzez ironiczny kontekst - klarowne podziały na dobro i zło, uwypuklił niepokojącą niejednoznaczność wydarzeń. Akcja krakowskiego spektaklu toczy się w rewiowym teatrzyku, który przywołują czerwone pluszowe obicia, lustra i reflektory rampy. Scenę zamyka z tyłu ekran, na którym wymalowano ogromną kopię "Śpiącej Wenus" Giorgione - znany wizerunek wtopionej w sielank
Tytuł oryginalny
Na nieludzką miar(k)ę
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 28