TELEWIZJA zwróciła się ostatnio do swoich widzów z apelem, by nadsyłali do Biura Studiów i Oceny Programów swoje opinie. Ryzykowne to nieco przedsięwzięcie zrealizowano właśnie teraz, gdy z małego ekranu raczej wieje nudą, gdy pokończyły się atrakcyjne filmowe serie, gdy nowe na dobre się jeszcze nie zaczęły, a nad podziw liczne magazyny trochę nam spowszedniały i co tu ukrywać, raczej też nie są najlepszej jakości.
Zdarza się oczywiście, trudno, żeby się me zdarzyło, że i w nich znajdzie się coś ciekawego, wartego obejrzenia, ba, nawet coś, co trzeba obejrzeć koniecznie, ale te rzadkie rodzynki niesłychanie trudno wyłowić z powodzi powszedniości. No bo skąd niby można wiedzieć, że np. w "ŚWIATOWIDZIE", takiej gorszej, a więc rzadko oglądanej odmianie "MONITORA", nagie będzie mowa o czymś tak wyjątkowo atrakcyjnym, jak ostatnio o dalszych losach Kongo-Müllera, z którym to przerażającym osobnikiem zawarliśmy niegdyś znajomość w filmie "UŚMIECHNIĘTY MĘŻCZYZNA"? Albo kto może odgadnąć, że w nudnawym, reportażowym cyklu "LUDZIE I ZDARZENIA", jako perła jakaś, zabłyśnie wizyta w krynickim sanatorium u Nikifora, który dawno przestał już być krynickim? W ten sposób poszufladkowani, zmagazynowani, zniechęceni, oglądamy przeważnie film i teatr. Różnie też, zresztą, z tym bywa. Czasem oglądamy eksperymentalnie czechosłowacki film o młodzieży "GDZ