EN

30.06.2023, 11:24 Wersja do druku

Na koniku

„Damy i huzary” Aleksandra Fredry w reż. Krzysztofa Szustera w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

fot. Waldemar Lawendowski/mat. teatru

W Polsce uwielbiamy jubileusze. I w tym roku takowy mamy, a jakże nawet poparty uchwałą sejmową. W 2023 roku obchodzimy dwieście trzydziestą rocznicę urodzin Aleksandra Fredry i dlatego cały rok winniśmy świętować, wystawiać, bawić się na komediach, owych perełkach naszego mistrza gatunku. I tak sobie pomyślałem należy w owe obchody się włączyć, odwiedzić kilka teatrów, które przygotowują zapewne liczne premiery. I aby ułatwić sobie zadanie zaglądam do spektakli konkursu „Klasyka Żywa”. A tam posucha. Łącznie cztery przedstawienia, z czego trzy Zemsty i jedne Damy i Huzary. I tak sobie myślę. Zestarzał nam się mistrz z Surochowa, później Lwowa? Czyżby nieatrakcyjny? A może tylko do lektury szkolnej zdatny. Zastanawiam się głębiej. W mojej młodości Kazimierz Dejmek w warszawskim Teatrze Polskim miał równolegle w repertuarze tyle Fredry, co teraz w całej Polsce. O co chodzi? Pamiętam owe spektakle przy Karasia. Chyba pierwsze Śluby panieńskie w reżyserii Andrzeja Łapickiego i scenografii bajkowej, wpisanej świetnie w epokę, Łucji Kossakowskiej, potem Damy i Huzary, a na koniec Zemsta już w reżyserii Dejmka. A obsady, marzenie: Anna Seniuk, Jan Matyjaszkiewicz, Kalina Jędrusik, Jan Englert, Mariusz Dmochowski, Janusz Zakrzeński, Katarzyna Łaniewska, Bronisław Pawlik. To była świetna lekcja, język, dialog, humor, akcja. Łza się w oku kręci. Rok 1990 moje pierwsze Warszawskie Spotkania Teatralne. Teatr Nowy w Poznaniu pokazuje Damy i Huzary w reżyserii Janusza Nyczaka. Salwy śmiechu na widowni. Trzy siostry kapitalne – Sława Kwaśniewska, Daniela Popławska i Kazimiera Nogajówna. A w roli Zosi, w jednej z pierwszych ról, Danuta Stenka. To był piękny wieczór. Co z tym Fredro zatem dziś? Z czego wynika jego deficyt? Chyba powodów jest kilka. Nikt nie wymaga, aby urodził się młody Grzegorz Jarzyna i stworzył od razu nową wersję kultowego spektaklu z TR Warszawa Magnetyzm serca. Ale przydałyby się eksperymenty, poszukiwania. Z drugiej strony warto zobaczyć wykonanie zgodne z duchem epoki. Takie jak w dawnym, stołecznym Polskim. Tylko do owego sukcesu potrzeba: sprawnego inscenizatora, świetnego scenografa i niebagatelny, charyzmatyczny zespół aktorski. A jak owej kompilacji nie ma, to należy darować sobie wystawianie Fredry. Bowiem mimo prostoty jego utworów, to duża sztuka zrealizować komedię. I to nie tylko z przeszłości, a także z teraźniejszości. W naszym kraju bryluje model „im głupiej, to śmieszniej”. A to skórka od banana, a to mruganie okiem. A widz wszystko kupi. A jednak chyba nie.

fot. Waldemar Lawendowski/mat. teatru

Jednym z tych teatrów, co porwał w się rocznicowym czasie na dzieło Aleksandra Fredry, jest Teatr Dramatyczny w Płocku. Niestety to wyprawa z „motyką na słońce”. Na afiszu Damy i Huzary, reżyseria – Prezes Związku Artystów Scen Polskich – Krzysztof Szuster. To, co zobaczyłem na scenie zmuszało do przecierania oczu ze zdziwienia z każdą minutą, fragmentem, sceną. Myślałem – czy naprawdę trzeba ze wspaniałej komedii robić Szalone nożyczki czy Mayday? Dlaczego zawsze musi wszystko kończyć się na tanich aluzyjkach seksualnych w formie żartu o koniku, na koniku, z konikiem. Zęby od tego bolą, skóra cierpnie, chce się uciekać z teatru. W tym spektaklu wszystko zaczyna się od konika. Przyjeżdżają wojskowi – w projekcji. Pochód przez współczesne miasto, w historycznym kostiumie. Wchodzą do teatru. Myślę, o to będzie ciekawie. Teatr w teatrze. Ależ moje zdziwienie było wielkie, że to tylko podwózka dla aktorów do dworku na scenie zorganizowana przez Stadninę i Muzeum Powozów M.K. Szuster. Naprawdę – Pan reżyser i Prezes musiał dokonać najmu i reklamy? Zadziwiające. Gdy już męska część obsady wtoczy się do miejsca gry, a niektórzy wyglądają jak nagonka z filmu Miś Stanisława Barei oraz zniewieściały ksiądz wypowie pierwszy raz „Nie uchodzi, nie uchodzi”, to na ekranie pojawia się projekcja numer dwa. Jadą damy. W powozach przez główny deptak. Zdziwieni ludzie robią zdjęcia, no po prostu jak karawan cyrkowy w dawnych czasach. I nagle wpadają jak kumoszki, każda w swoim stylu mówiąca, bez składu i ładu. Miny, pozy, ekwilibrystyka. A jeszcze nim nastąpi najazd to jest pierwsza z kilku piosenek. I to już szczyt niemocy. Forma jak podkład weselny ze śpiewem z offu plus wykonaniem na żywo. Tu już oczy wychodzą z orbit, a uszy więdną. Bo nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Dalej toczy się akcja. Zgodnie z literą Fredry. Tylko, że reżyser stosuje jedną metodę twórczą: wejścia i zejścia oraz powiedzenia własnego fragmentu tekstu. I może ta akcja płynie, tylko wiersza brak, komediowego wyłuszczenia, sensu, dowcipu. Najwięcej jest krzyku, pustych gestów, jak w dzisiejszej farsie. Tylko to nie ta konwencja. Pomylone style, znaczenia, epoki. Inscenizator nie doczytał trochę didaskaliów. Rembo i Grzegorz to dojrzali żołnierze. A na scenie drugi z nich to zaledwie trzydziestoparolatek. To jest dopiero komedia, która wzbudza uśmiech politowania. U niektórych panów niedobory metryki nadrabia sumiasty, sztuczny wąs. I robi się akademia szkolna. I tak do finału – banalnych kupletów w formie rymów częstochowskich autorstwa Macieja Woźniaka. Jak zaznaczono w programie „poety i wręcz przeciwnie”. Podpisuje się pod drugim. I jeszcze koniec polonez – jak na studniówce. Wdzięczny finał. Morał nasuwa się sam. Spektakl jest o niczym, dobrze, że całość wieńczy napis „Koniec” bo nikt by się nie domyślił, że już czas bić brawo. To raczej bryk dla szkół i instruktarz jak nie robić teatru. A może i ten wieczór odstraszy niektórych. Bowiem przywołajmy znowu Misia – co jeden recenzent, który sobie wyrwał wszystkie włosy na głowie, chyba po podobnym doświadczeniu teatralnym.

fot. Waldemar Lawendowski/mat. teatru

Aktorstwo to już temat na oddzielny esej. W owym siedlisku miernej sztuki są jasne przebłyski. To Major Marka Walczaka, który umie być skontrastowany i niejednoznaczny w swoich zamiarach względem Zosi. To mógłby być monodram dojrzałego mężczyzny pozostawionego przed wyborem ożenienia się z siostrzenicą bliską pełnoletności. Byłoby ciekawiej. Pozostałe role to jak z tym koniem, tylko już w stajni. Istny groch z kapustą. Kto, co wymyślił, to się znalazło. Żadnej konsekwencji prowadzenia roli, jasności przekazu. Siostry są jak trzy kalki w różnych kostiumach. Zosia jakaś nijaka panna, Porucznik, ma być młody i przystojny, a tylko brew podnosi i wąsa poprawia. A Rotmistrz ponoć miał ostrygami strzelać, ale sił na dwa skoki nie starczyło. Nie lubię takiej propozycji, gdzie wydaje się, że Fredro to fraszka, bibelot, żart. A to kawał ciężkiego teatru, aby widza oczarować, a nie zniesmaczyć i na swój sposób zwymyślać.

Zdarzenie w Płocku przygotował Krzysztof Szuster. Szef organizacji branżowej ludzi sceny. Jak to jest jej główny reprezentant, który winien wyznaczać jakość teatru w naszym kraju, to ja jestem przeciw. Najlepiej ten cały interes zamknąć i sprzedać. Teatry na sklepy przerobić, bo widz chociaż popcorn kupi i przed telewizorem lepszą rozrywkę obejrzy. Polecam szczególnie dawne spektakle Teatru Telewizji, a wśród kolekcji rejestrację poznańskiej perełki Janusza Nyczaka. To były Damy i Huzary. Zostanie tylko wspomnienie! A każdy, kto sięga po Fredrę niech pamięta, że komedię tworzy się w trudzie, a nie powierzchowności, aby efekt był godny znamienitego jubilata.

Tytuł oryginalny

NA KONIKU – „DAMY I HUZARY” – TEATR DRAMATYCZNY IM. JERZEGO SZANIAWSKIEGO W PŁOCKU

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła

Autor:

Benjamin Paschalski

Data publikacji oryginału:

30.06.2023