Doskonały recital Marii Meyer śpiewającej piosenki Judy Garland, kiepskie przedstawienie portretujące jedną z największych gwiazd w historii kina - o spektaklu "Na końcu tęczy" w reż. Dariusza Miłkowskiego w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Najnowsza premiera Teatru Rozrywki - "Na końcu tęczy" skłania do zadania kilku podstawowych pytań o celowość tego przedstawienia. Wiadomo, że w Chorzowie tę premierę planowano od dawna, jednak uniemożliwił ją trwający w teatrze remont. Ale czy konieczny był powrót do tego pomysłu akurat teraz? Przecież Mała Scena od początku sezonu dała już dwie premiery, w tym bliźniaczo podobną "Lady Day". Historie Billie Holiday i Judy Garland różnią się zaledwie szczegółami i muzyką, ale w gruncie rzeczy opowiadają o tym samym - o gwiazdach show-biznesu zniszczonych przez uzależnienia. Niestety, już na poziomie tekstu opowieść o Judy Garland przegrywa z Holiday. Zastanawiający jest również wybór kolejnej gwiazdy do scenicznego sportretowania - Polska to nie Stany Zjednoczone, w których Garland jest postacią kultową. Judy Garland to nie Marlena Dietrich, Edith Piaf czy Marilyn Monroe. U nas kojarzy się ją jedynie z rolą Dorotki w "Czarnoksiężniku z Oz"