- Może warto byłoby zdecydować, że najciekawsze propozycje dostają dotację na kolejne wystawienia.
O tym, jak twórcy wykorzystują pieniądze ze stypendiów artystycznych mówi reżyser Maria Żynel w Kurierze Porannym.
Jak to się dzieje, że mamy w mieście kilka scen teatralnych, a większość stypendialnych spektakli pojawia się raz czy dwa, a potem nie ma żadnej szansy na ich obejrzenie? Maria Żynel: Nie ma na to ani jednej prostej odpowiedzi, ani żadnej zasady. Z tego co wiem, żadna z białostockich scen nie stoi pusta. Instytucje prowadzą konkretną działalność, a z tego ile grają są rozliczane i to jest ich priorytet. Przy największej nawet życzliwości teatr nie może w dowolnym momencie oddać sceny stypendystom, nie dbając o własny repertuar i zespół. Już na wstępie nie jesteśmy więc w stanie zaplanować terminu premiery w dowolnym, wymarzonym momencie. Zespół pracujący przy spektaklu to zwykle "zapaleńcy", którzy pomagają twórcom za darmo lub otrzymują symboliczne wynagrodzenia. Jeśli nie ma osoby, która jest w stanie to zorganizować, sponsora, który zainwestuje, albo nie zainteresuje się tym konkretna instytucja czy festiwal, to najczęściej spektakl