(...) - śpiewał niegdyś Jacek Kaczmarski w "Epitafium na śmierć Włodzimierza Wysockiego". W spektaklu nie ma wódki i razowca. Jest obskurny, nędzny płot, pod którym siedzą trzej w waciakach z apatycznymi, wymiętymi twarzami rzadko goszczącymi jakikolwiek błysk życia. Później waciaki zostaną zmienione na koszule i garnitury dobrane z całkowitym zlekceważeniem elementarnego poczucia smaku (kostiumy Krystyny Zachwatowicz), na twarzach zaś pojawią się uczucia: cwaniactwo, zawziętość, gorzka drwina, rzadko uśmiech, jeszcze rzadziej ślad przeżyć lirycznych. Obejrzymy dialogi pary ćwierćinteligentów przed telewizorem (świetna etiuda Leonarda Pietraszaka), deklarację bandyty sławiącego korzyści z przystąpienia do antysemitów (Wiktor Zborowski, skupiony, oszczędny, bez zwykłych skłonności do szarży), rozterki pasażera Aerofłotu, którego nieustannie gdzieś nie wpuszczają, skąd�