Przedstawienia, o których będzie tu mowa, grywane są w Ateneum równocześnie, tego samego wieczoru: jedno na pierwszym piętrze, w dużej sali, drugie na parterze, na scenie 61. Zestawił je w ten sposób przypadek - reżyser nieobliczalny, kapryśny, i przez to niekiedy szalenie ciekawy. Tych spektakli nie łączy ze i sobą zgoła nic. Natomiast kontrast pomiędzy nimi (czy raczej: pomiędzy sposobami myślenia, które je zrodziły) więcej mówi o naszej codziennej schizofrenii kulturowej niż wszelkie publicystyczne lamenty zatroskanych teoretyków.
"DZIECI MNIEJSZEGO BOGA" Marka Medoffa na dużej scenie to przede wszystkim historia miłosna. Stara kak świat: oto los styka parę młodych, ekspansywnych, ambitnnych. W pierwszym odruchu oczywiście warczą na siebie dążąc do dominacji w tym dwuosobowym mini-stadzie. Później z nieustannych zwad rodzi się miłość. Potem przychodzi konflikt z otoczeniem: ona staje przed wyborem między ukochanym a dotychczasowym środowiskiem. Kończy się to ślubem, czyli on z tej rywalizacji wychodzi zwycięsko. Ale do czasu: obydwoje prędko spostrzegają, że owa miłosna idylla w gruncie rzeczy więzi ich, zniewala, w jakiś sposób nawet upokarza, zabija indywidualność, ambicje. I muszą się rozstać. Schemat, rzekłoby się, klasyczny. Niezwyczajni są bohaterowie: ona to głucha od urodzenia, zamknięta w sobie dziewczyna; on - nauczyciel w szkole dla głuchych. Zatem na konflikt miłosny nakłada się sprawa o wiele szersza: walka ludzi kalekich o możliwie pełną podmiotowoś�