"Najczęściej jest ich dwóch lub dwoje: Didi i Gogo, Winnie i Willie, Pan i Pani Rooney u Becketta; także Stary i Stara w "Krzesłach" Ionesco - pisała przed laty Marta Piwińska w szkicu poświęconym twórczości Harolda Pintera (Dialog nr 2/1963). - U Pintera tak samo jest ich wciąż dwóch: Gus i Ben w "Samoobsłudze", Mick i Aston w "Dozorcy". Piwińska wskazywała na beckettowskie pochodzenie par u Pintera, z kolei genezę par Becketta odnajdywała w "starej tradycji teatralnej", z której wyrośli obok Arlekina i Pierrota, Pat i Patachon, Flip i Flap. "W tych parach zawsze jeden zanni był sprytniejszy, bardziej inteligentny, dynamiczny: Brighella, Scapino, Arlekin. Drugi ślamazarny, rozgrymaszony, płaczliwy: Buratino czy Pedrolino, daleki przodek sentymentalnego Pierrota." W jednoaktówce Seana O'Casey'ego Koniec początku też jest ich dwóch: Darry Berrill i Barry Derrill. Tak jakby autorowi nie zależało na ich rozróżnieniu. A jednak spod pozornej typowości wyłan
Tytuł oryginalny
Na dobry początek
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 1/1964