NIEEE... Takich niespodzianek teatr nie powinien robić wiernemu, zaprzyjaźnionemu widzowi. Nawet Teatr Ateneum, nawet gdy wystawia doborową stawkę aktorów, i nawet wtedy, gdy gra Ge-neta. Trzy i pół godziny?! Wprawdzie Andrzej Wajda wystąpił już przed laty z 7,5-godzinnym maratonem, ale po pierwsze uczynił czas jednym z bohaterów spektaklu, a po drugie - lojalnie o tym uprzedził. Czas w "Balkonie" działa na niekorzyść przedstawienia i nie mogą temu zapobiec ani wysiłki reżysera, ani aktorów, ani dobra wola widowni. Ale po kolei. Najpierw jest brawurowy pierwszy akt. Andrzej Pawłowski dał się już poznać, jako reżyser obdarzony wyobraźnią teatralną i w "Balkonie" nie zawodzi. Pokazuje nawet więcej niż Genet wymaga, pozwalając pooglądać perwersyjne scenki z salonów Mme Irmy, prowadzącej dom zupełnie nie prywatny. A klientela "Balkonu" - przedniej marki: Jerzy Kamas (Biskup), obaj Kociniakowie (Sędzia i Żebra
Tytuł oryginalny
Na Balkon po dużej kawie
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Polski "A" nr 239