"Myszy Natalii Mooshaber" Ladislava Fuksa w reż. Marka Mokrowieckiego z Teatru im. Szaniawskiego w Płocku, gościnnie w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swojej stronie.
Natalia Mooshaber jest ubogą wdową, dzieci ma nieudane - córka kurwa, syn kryminalista, w wolnych chwilach opiekuje się grobami, resocjalizuje także nastoletnich łobuzów (trafisz do krimi - straszy chłopaków niewesołą przyszłością, powtarzając raz po raz owo "krimi"); jest wreszcie nachodzona przez policję, która wpada, żeby spytać o samopoczucie. Wszystkie te klocki - może nieco przypadkowe - spaja finał. Dramaturgicznie zatem adaptacja skrojona została sensownie, ale dotrwanie do owego finału, symfonii egzaltacji zresztą, jest prawdziwym bohaterstwem. Zastanawiam się, dlaczego płocki teatr przyjechał na gościnny występ do Warszawy z akurat tym przedstawieniem? Obejrzałem bowiem spektakl, w którym aktorzy nie tylko nie zostali w jakikolwiek sposób poprowadzeni, ale i - co dość mocno było widać - niespecjalnie wiedzieli, dlaczego się w ogóle na tej scenie znajdują, pomijając już milczeniem role po prostu fatalne, do tego anachroniczna scenografi