To Sławomir Mrożek uskarżał się kiedyś na kłopotliwą sytuację pisarza, któremu przydarzyło się stworzyć arcydzieło. Jak potem pokonać poprzeczkę, kłócą się samemu ustawiło, jak sprostać ciężarowi nieuchronnych porównań? Jest w tym rzeczywiście paradoks i nie Mrożek pierwszy go zauważył: z dzieła uznanego, sprawdzonego czyni się broń przeciw autorowi, aż ten "padnie jak koń zajeżdżony, a kiedy cielsko uprzątną, pozostanie po nim tylko uprząż i chomąto". Jest w tym jednak zarazem i spora doza demagogii: bo i dlaczego, czytając lub oglądając w teatrze "Szczęśliwe wydarzenie", miałabym koniecznie udawać, że przedtem nie było "Tanga"?. Więc i dlaczego, czytając lub oglądając na scenie "Drzewo", miałabym udawać, że wcześniej nie było "Kamienia na kamieniu"?
Zwłaszcza że w przypadku Myśliwskiego od porównań uciec nie sposób: tak sztuka, jak wcześniejsza powieść wymierzone są przeciw temu samemu przeciwnikowi. Z grubsza biorąc, i tu, i tam mamy do czynienia z opozycją między koślawym miejskim postępem a stabilnym tradycjonalizmem wiejskim: ta zaś opozycja rozkłada się na szereg dalszych: między linearną historią a cyklicznością mitu: między gwałtem, jaki cywilizacja zadaje przyrodzie, a niezmiennością praw natury; wreszcie między destrukcją osobowości wykorzenionej a spójnością norm przyjmowanych jako dziedzictwo. Innymi słowy, i tu, i tam mówi się o kosztach procesu, który w postępowej mitologii zdawał się prowadzić jedynie do szczęśliwości powszechnej; dziś dopiero dostrzeżono w nim zagrożenie, które może unicestwić wszelkie zyski. Powie ktoś: co w tym nowego? Pewnie, dla ekologów i etnologów są to rzeczy od dawna oczywiste. Nie o nich jednak tu chodzi, lecz o praktykę społeczną i