Szarym mydłem myję oplutą twarz. Obmyślam swe wyznanie o wyreżyserowanym przez Mikołaja Grabowskiego "Wyzwoleniu" Stanisława Wyspiańskiego. Mija godzina od finalnych ukłonów. Z każdą kroplą spadającą z brody, czysta woda w miednicy przestaje być czysta. Nabiera nieludzkiego koloru. Coś jak bardzo dalekie echo, ledwo widoczna zapowiedź żółci wyjątkowo wstrętnej. Myję oplutą twarz i sam siebie pytam. Dlaczego równo 30 lat temu, gdy na tej samej scenie wyreżyserowane przez Konrada Swinarskiego "Wyzwolenie" już się dokonało - artyści Starego Teatru nie wyszli do ukłonów? Fałszywa skromność? Fatalny, lisi gatunek krygowania się? Erynie już wydarły oczy Konradowi. Już zobaczył istotę rzeczy - ciemność, szablą piękną i boleśnie bezradną już poszatkował przerażająco obojętne powietrze. Gasną reflektory. Gdy na powrót się zapalają - Konrada już nie ma. Jest tylko pustka - miejsce dla jego myśli, o której jęknął, że się na proc
Tytuł oryginalny
Myśli nad szarym mydłem
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski Nr 127