Krytycy Ingmara Villqista zarzucają jego pisarstwu brak związku z polską rzeczywistością. Jego najnowsza sztuka "Sprawa miasta Ellmit" wystawiona w Gdańsku i wydana przez słowo/obraz terytoria pokazuje, jak chybione są to zarzuty. Chociaż akcja rozgrywa się w rybackiej osadzie na Dalekiej Północy, a bohaterowie noszą obco brzmiące imiona, sprawa wcale nie jest obca ani odległa. Rzecz dotyczy procesu, jaki wytoczono mieszkańcom nadmorskiego miasteczka Ellmit, znanego z poprzednich dramatów Villqista. Są oskarżeni o to, że wtargnęli na teren zamkniętego zakładu leczniczego znajdującego się w osadzie, wyprowadzili siłą pensjonariuszy, następnie wrzucili wszystkich do morza, a tonących odpychali od brzegu bosakami. Jesteśmy świadkami ostatniego posiedzenia sądu, które odbywa się na miejscu zbrodni. Na sali zasiadają prokuratorzy i obrońcy, jest ława przysięgłych i sędzia, przed którym stają świadkowie. Publicznością, a zarazem oska
Tytuł oryginalny
My z miasteczka Ellmit
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 101