„Odpowiedzialność” w reż. Michała Zadary z Teatru Powszechnego w Warszawie na 6. Festiwalu Open the Door w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała na blogu Teatr otwarty w poniedziałek – oficjalny dziennik festiwalowy 6. edycji Open the Door.
W programie teatralnym, mającym formę wielkiej jednostronicowej płachty, czytamy następujący opis: „Odpowiedzialność” jest historią kryzysu uchodźczego na białoruskiej granicy. Wielu z nas, obywateli, zna fakty o śmierci, głodzie, o brutalności i bezradności, ale nie umiemy ułożyć z nich spójnej historii. Gdy ktoś pyta, dlaczego państwo było w stanie przyjąć 2,5 miliona uchodźców na ukraińskiej granicy (stan zapewne na dzień premiery spektaklu – przyp.TD), ale nie kilkanaście tysięcy na granicy białoruskiej – nie umiemy odpowiedzieć. Spektakl opowiada o tym, jak powstała strefa stanu wyjątkowego, kto ją utrzymuje i jakie prawa mogły zostać naruszone, i czy ktokolwiek będzie mógł w przyszłości odpowiedzieć za te naruszenia przed sądem. „Odpowiedzialność” opowiada, co wydarzyło się w Polsce w tym roku (2021).
Cytuję tę notkę w całości, gdyż w prosty sposób opisuje ona dokumentalną podróż, opartą na faktach i ich interpretacji prawnej przygotowanej przez specjalistów – podróż, w jaką zabierają nas dwie aktorki (Maja Ostaszewska i Barbara Wysocka) i ich sceniczny kolega (Mateusz Janicki). W finale zaś dowodzą nam, że – przy okazji kryzysu uchodźczego – obecna władza dokonała w świetle obowiązującego prawa małej próby zamachu stanu, otwarcie naruszając napisane przez siebie na kolanie ustawy, nie mówiąc już o konstytucji. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że całość tej PRAWDZIWEJ, nie fikcyjnej opowieści, relacjonują nam nie media (to przecież ich zajęcie i obowiązek), a aktorzy w teatrze. Co więcej, śledztwo, które w drobiazgowy sposób odsłania nam kulisy tej sprawy, również nie jest dziełem dziennikarzy, a skupionego wokół spektaklu i jego reżysera Michała Zadary zespołu ludzi (m.in. aktywistów, nadgranicznych wolontariuszy, osób wyspecjalizowanych w niesieniu pomocy uchodźcom czy prawników). O co więc tu chodzi: o to, że media w Polsce przestały rzetelnie i w poczuciu wpisanej w ich zadania misji wykonywać swoją pracę, czy może o to, że my, odbiorcy, dokonując swoich codziennych wyborów poprzez klikanie, tak naprawdę decydujemy, co się w tej przestrzeni pojawia, a co nie. Pewnie prawda leży gdzieś pośrodku, ale ja w tej chwili spróbuję się zastanowić, jakie są konsekwencje mariażu takiego materiału z teatrem, bo jest on dość osobliwy.
Tak więc wyniki dziennikarskiego (tylko z nazwy) śledztwa w sprawie kryzysu granicznego są nam w przystępny i jasny sposób prezentowane przez trójkę aktorów ze sceny w czasie półtoragodzinnego spektaklu. Pierwsza korzyść z użycia teatru do prezentacji tej opowieści jest już taka, że w większości wysłuchamy tej narracji od początku do końca, bo konwencja teatralna zakłada, że nie wychodzi się w trakcie przedstawienia. Choć na początku spektaklu artyści lojalnie informują nas, że wszystkie fakty i zdarzenia przedstawione na scenie są prawdziwe, nie ma to dla nas większego znaczenia, godzina bowiem rozpoczęcia spektaklu teatralnego i scena unieważniają w jakimś sensie ich realność – na czas ich teatralnej prezentacji. Teatr to jednak taka „maszyna”, która w swoją z gruntu fałszywą czeluść zasysa wszystko, bez względu na to, czy jest prawdziwe czy fikcyjne, żeby w czasie spektaklu wypluwać z siebie prawdę w formie pozwalającej nam, widzom, nie tylko ją przyjąć, ale często uznać za własną. Tak więc prawdopodobnie historia kryzysu uchodźczego na białoruskiej granicy, przepuszczona przez teatr, staje się opowieścią, którą nie tylko wysłuchujemy do końca, ale też, dzięki naturze teatralnego medium, możemy ją dogłębnie zrozumieć i w gruncie rzeczy dowiedzieć się, co się tam właściwie stało i dzieje do dziś. Pięknie to było widać w Katowicach: gdy w finale spektaklu (tak, to wciąż spektakl teatralny!) Maja Ostaszewska, konkludując całą opowieść, zapytała publiczność, kto jest za to odpowiedzialny, z gardeł wielu osób na widowni wydobyło się gorzkie „my”….
Czyżby więc kilku kolejnych polskich Edypów pojęło wreszcie swój
tragiczny los? Jeśli nawet tak, długa jeszcze droga przed nami,
bohaterami tego niekończącego się dramatu, i wiele pracy dla
przebiegłego i wcale znowu nie takiego ślepego Tejrezjasza, który tu, w
Katowicach, zaskakująco skutecznie wieszczył swe proroctwa.