Akcja "My, ludzie teatru" to zdarzenie wyjątkowo ważne. To ochrona przed trywializacją życia publicznego. I nie, nie o dyrektorów teatrów tu chodzi. Chodzi o pytanie bardziej ontologiczne, fundament naszego "domu" - pisze Goran Injac w Dwutygodniku.com.
1. To list czytany codzienne, na końcu każdego spektaklu na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnich. Ciągle powtarzany. Przekonujący. Został opublikowany wszędzie, gdzie się dało. Zwrócił na siebie uwagę. Skomentował go nawet Minister Kultury. Oczywiście, dość ogólnie i bez żadnego zobowiązania, tylko kilka zdań jako potwierdzenie, że list przeczytał. Albo mu go przynajmniej streścił jeden z doradców. Protest artystów, głos sprzeciwu wobec prymitywnego traktowania ich pracy jako zwykłej butelkowanej wody do sprzedaży w jakimś supermarkecie niby "kultury", był tematem konferencji prasowej. Wywołał debaty, i zaistniał w dyskursie publicznym - od konferencji prasowej na WST, do kłótni w internetowych chat roomach. Tym razem głos miał odpowiednią intonację i stał się nieuniknionym tematem. 2. Jest we wspomnianej akcji dużo teatru, i to bardzo politycznego. Przecież taka jest natura teatru jako medium. Teatr jest i zawsze będzie