"Niech żyje nam Marszałek Stalin, co usta słodsze ma od malin". Ten śpiewany w szkole dystych o wiele groźniej brzmiął dla nauczycieli i rodziców, aniżeli dla intonującej owe słowa młodzieży. Za tolerancję wobec młodzieńczego wygłupu, kpiny z boskiej natury Słońca Ludzkości można było zapłacić nawet życiem. O wpadce przy odbijaniu wcierki Największego Wodza i Genialnego Językoznawcy opowiadał filmowy obraz Jerzego {#os#2530}Skolimowsikiego{/#} "Ręce do góry". Za podwójne ust korale tego Szermierza Postępu, wstrzymującego bieg strumieni i szczepiącego gruszki na wierzbie, trzeba było (pokazał to Skolimowski) srogo zapłacić. Sławomir {#os#13561}Mrożek{/#}, powojenny maturzysta, zmuszony do nauki historii z podręczników Sędziwego i Mężyka, swoim "Portretem" znowu trafia w "dziesiątkę" socjopsychologicznych diagnoz. Jak kiedyś w "Tangu" odkrył narodziny polskiego arrywizmu klasy dziejowo zwycięskiej, jak w "E
Tytuł oryginalny
My, dzieci Jozefa Wissarionowicza
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski