- Mam nadzieję, że tak jak wcześniej Maria Callas i Montserrat Cabellé przyczyniłam się do tego, iż belcanto przestało być traktowane jako nieciekawa muzyka trzeciej kategorii - znakomita primadonna Edita Gruberova wyjaśnia, na czym polega tajemnica belcanta i dlaczego lubi śpiewać w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie.
Woli pani być Marią Stuart czy Elżbietą I? Edita Gruberova: - Zdecydowanie Elżbietą. Muzyka w "Robercie Devereux" jest gęsta, nie ma ani jednego momentu, w którym człowiek by się zastanawiał, po co Donizetti to napisał. Poza tym lubię opery, które kończy mocna scena finałowa z moim udziałem. Czy zaczynając karierę, marzyła pani o takich rolach? - Absolutnie nie, profesor w konserwatorium w Bratysławie zakwalifikował mnie jako śpiewaczkę mozartowską. Śpiewałam więc Królową Nocy, Konstancję w "Uprowadzeniu z seraju", byłam Donną Anną, nagrałam Elettrę w "Idomeneo" z Lucianem Pavarottim. A może był to repertuar dobierany trochę z konieczności? Opery takie jak "Lucrezia Borgia", "Anna Bolena" czy "Roberto Devereux" nie pojawiały się wtedy na scenach. - To prawda, że w Czechosłowacji z tytułów Donizettiego wystawiano jedynie "Łucję z Lammermooru" i "Napój miłosny". Roli Łucji uczyłam się na studiach i jak każda młoda śpi