Był czas, gdy z Józefem Świdrem spotykaliśmy się niemal codziennie, bądź dzwoniliśmy do siebie, gdy pojawiały się pytania i wątpliwości twórcze wymagające pilnego wyjaśnienia. To lata szczytowego nasilenia naszych kontaktów w okresach natężenia współpracy, kiedy rodziły się nasze kolejne utwory sceniczne, oratoria i kantaty oraz pracowaliśmy nad przekładami librett Belliniego, Donizettiego i Ravela, zleconymi przez Operę Śląską - wspomnienie o katowickim kompozytorze.
I nasze spotkania przerodziły się z czasem w skromne biesiady (głównie z mojej inicjatywy), gdy było nam po drodze do legendarnej już Piwniczki w ówczesnym Domu Pracy Twórczej przy Warszawskiej 37, gdzie do późnych godzin przesiadywała katowicka cyganeria tamtych barwnych lat. Świetna kuchnia, w miarę tani alkohol, no i okazja by zawsze kogoś spotkać. Kto tam wówczas nie bywał, a raczej bywał, czasem z nawyku, by bratać się w aurze artystycznych fascynacji i gruntować przyjacielskie więzi w seriach bruderszaftów. Był to okres, gdy pod tym adresem funkcjonował wcale ruchliwy Klub Młodych Twórców integrujący środowiska młodych twórców i artystów w klimacie popaździernikowych swobód, który wnet nie przetrwa w dawnym nasileniu fatalnych doświadczeń marca 1968 roku, choć akurat na Śląsku napięcia te nie osiągną tych dotkliwych politycznych konsekwencji co w innych środowiskach, z Warszawą na czele. Toteż przytulna Piwniczka z barem, gdzie bra�