"Wiedeńska krew" w reż. Joeya Pfluegera w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Maciej Deuar w Kurierze Szczecińskim.
Operetka potrafi być na swój staromodny sposób mila dla oka i ucha. Może się też stać przestrzenią dla wręcz finezyjnej zabawy teatralnymi konwencjami, ale i - na przeciwległym biegunie - beznadziejnie reanimowaną ramotą. Wszystkie opcje mają swoich zwolenników. Jedno jest pewne: operetka jest konwencją martwą, która dawno musiała ustąpić miejsca musicalowi czy nowszym teatralnym przekładańcom. Jeśli się ją wystawia bez cienia dystansu do konwencji, a nawet ironii - staje się po prostu scenicznym muzeum. Pozostaje kwestia rangi tego muzeum i warsztatowej jakości eksponatów. W Szczecinie mieliśmy w ostatnich latach operetkowe eksperymenty: o ile "Wesoła wdówka" w wersji Hanuszkiewicza mogła budzić sprzeciwy i dyskusje, o tyle "Księżniczka czardasza" w reż. Marii Sartowej była już tylko nieudanym i średnio inteligentnym pastiszem gatunku operetkowego. Jedno jest wszakże pewne: aby operetka pogodziła zwolenników zachowawczego jej wystawiania