- Powstanie warszawskie było cezurą zamykającą epokę w historii polskiej inteligencji. Mieliśmy autorytety i później, ale tamci inteligenci już odeszli. Chodzi o dystans, jaki mieli do świata, bo tylko on może być fundamentem wartości, cywilizacji. Mimo stresu na planie miałem poczucie niezwykłego komfortu bycia w tamtym świecie, w takim gronie bohaterów - mówi Jan Peszek o pracy nad "Kwaterą bożych pomyleńców' w Teatrze Telewizji.
Rz: Spotkanie na planie "Kwatery bożych pomyleńców" Władysława Zambrzyckiego - pana, Daniela Olbrychskiego, Jerzego Treli i Jerzego Radziwiłowicza, a są jeszcze Renata Dancewicz i Magdalena Cielecka, to jest praca jak inne czy przyjemność? Przyjemność... A nie odczuwa pan wzruszenia? To emocje związane raczej z zaciekawieniem, co moi koledzy przygotują, jak zrozumieli relacje między postaciami. To jest fenomen teatru, bo przecież znamy się z niektórymi jak łyse konie. Przecież wiem, jakimi aktorami są Radziwiłowicz i Trela. Z Danielem najrzadziej się spotykałem, ale sympatyzujemy ze sobą. Przyciągamy się, jak to z dwiema kompletnie różnymi osobami bywa. Olbrychski rzadko grał intelektualistów, zazwyczaj używał emocji, tu jest skupiony. Musiał się do panów dostroić? Jerzy Zalewski dokonał rzeczy niezwykłej. Banalnie mówi się, że 50 procent sukcesu to jest obsada, ale myślę, iż obsadził nas niezwykle. Każdy z nas ma za sobą ty