Piosenki wyśpiewywane do mikroportów, konturowe postaci i jednoznaczny podział na dobro i zło sprawiły, że dramat psychologiczny zamienił się w kiepską bajkę - o spektaklu "Mechaniczna pomarańcza" w reż. Jacka Bunscha w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Magda Agnieszka Jasińska z Nowej Siły Krytycznej.
"Mechaniczna pomarańcza" w reżyserii Jacka Bunscha to musicalowa bajka dla dorosłych. Z nagimi kobietami i sfilmowanymi fragmentami przemocy. Wszystko jest jasne i klarowne. Egzystencjalno-filozoficzne kwestie tak silnie i niejednoznacznie poruszone w książce Anthony'ego Burgess'a - dotyczące wolnej woli, próby jej stymulacji przez instytucje państwowe i wpływu kultury wysokiej na zwierzęcą, instynktowną naturę człowieka - w spektaklu zostają sprowadzone do jednozdaniowej, prostej tezy. Plastykowy świat plastykowych bohaterów podrygujących do hitu Michael'a Jackson'a jest niewiarygodny, niczym nieumotywowany a przy tym prawie wcale nie śmieszy. Powieść Burgess'a, podobnie jak jej ekranizacja autorstwa Stanley'a Kubrick'a, to psychologiczne studium Alex'a, przywódcy bandy młodych przestępców, którzy znudzeni codziennym życiem oddają się pełnym przemocy aktom (gwałty, kradzieże, bijatyki). Jedna z wielu ich "nocnych rozrywek" kończy się śmiercią niewi